|
o przestępcach w policyjnych mundurach Policyjny Serwis Informacyjny
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 0:23, 25 Mar 2006 Temat postu: Z policyjnego gangu . |
|
|
Prezes
Niezależnego Obywatelskiego Centrum
Badania i Monitoringu
Stopnia Zdeprawowania Demoralizacji
i Patologii w Policji
Paweł Witkowski
TEL. 0 602 318 302
e-mail [link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Prokuratura:
Policjanci kupowali prace magisterskie
...
pj, pap 2014-05-01, ostatnia aktualizacja 2014-05-01 11:19:33
Śledczy postawili zarzuty kilku policjantom z województwa śląskiego oraz opolskiego i dolnośląskiego, którzy mieli kupować prace licencjackie czy magisterskie. Zarzuty w tej sprawie, zdaniem śledczych, może usłyszeć nawet 400 osób, nie tylko z policji.
Sprawa zajmują się prokuratorzy z Opola. Artur Jończyk, szef tutejszych śledczy powiedział, że policjanci, którzy już usłyszeli zarzuty, pracują w różnych jednostkach policji w trzech województwach. Zarzucono im wyłudzenie poświadczenia nieprawdy. Jończyk wyjaśnił, że policjanci mieli wprowadzić w błąd w sumie kilka różnych śląskich uczelni co do autorstwa prac licencjackich czy magisterskich, które przedstawiali jako swoje, by w ten sposób zdobyć dyplomy. Prace natomiast kupowali.
- Jesteśmy w trakcie stawiania tych zarzutów. Część osób została już przesłuchana i usłyszała je, a wobec części takie czynności będą prowadzone w najbliższych dniach, po długim majowym weekendzie - wyjaśnił Jończyk.
Zarzuty dotyczą spraw, które miały miejsce w latach 2009 - 2010 i później. Prace sprzedawała firma ze Śląska - legalnie działająca. Zdaniem Jończyka po przejrzeniu internetu pod tym kątem okazuje się, że tego typu usługi to "w zasadzie przemysł".
Szef prokuratury zastrzegł, że sprawa dotyczy nie tylko policjantów, a znacznie szerszego kręgu osób - nawet około 400, wśród których tylko część to policjanci. - Tyle osób pozostaje w kręgu naszego zainteresowania w związku z tą sprawą - zaznaczył i podkreślił, że nie wiadomo, czy wszystkie usłyszą podobne zarzuty, jak funkcjonariusze, bo zależy to od zgromadzonego materiału. - Może jednak faktycznie wchodzić w grę czterysta osób, które kupiły prace - dodał.
Osobom, którym postawiono zarzut wyłudzenia nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd, grozi do trzech lat więzienia.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Dziennik Zachodni 14 . 11 . 2013 r.
Pijany komendant policji z Pajęczna
spowodował wypadek
w Wąsoszu koło Kłobucka
Dwa lata więzienia i wydalenie ze służby grożą Henrykowi K., byłemu już zastępcy Komendanta Powiatowego Policji w Pajęcznie. Komendant we wtorek spowodował wypadek w Wąsoszu Górnym w powiecie kłobuckim. Policjant był kompletnie pijany.
Do zdarzenia doszło we wtorek przed godz. 22. Pijany Henryk K. nie potrafił w ogóle zapanować nad prowadzonym samochodem. W pewnym momencie nieoczekiwanie skręcił i uderzył w barierkę ochronną mostu.
Pogotowie ratunkowe wezwał przypadkowy przechodzień. Okazało się, że Henrykowi K. nic poważnego się nie stało. Ratownicy wyczuli jednak od niego silną woń alkoholu i wezwali policję.
Badanie trzeźwości nie pozostawiło wątpliwości.
Czytaj także:
Katowice: Pijany policjant spowodował wypadek i zbiegł?
Nowe gwiazdy internetu: Policjanci z Częstochowy szarpią pijanych [WIDEO]
Pijany policjant sprawcą wypadku w Rybniku
Zabrze: Kobieta potrącona na 3 Maja. Sprawcą pijany policjant
Wypadek na DK 78: Pijany policjant cudem przeżył zderzenie z ciężarówką
miał ponad 2 promile alkoholu we krwi.
Decyzją prokuratora próbka krwi została zabezpieczona i zostanie jeszcze wysłana do badania do Zakładu Medycy Sądowej.
- Taką decyzję podjął prokurator prowadzący sprawę, zapewne mając również na uwadze fakt pełnionej przez podejrzanego funkcji. Badania zostały wykonane w obecności prokuratora - tłumaczy Tomasz Ozimek, rzecznik prasowy częstochowskiej policji.
- Śledztwo będziemy prawdopodobnie prowadzić w kierunku zarzutu prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwym, za co grozi kara do dwóch lat więzienia - dodaje prokurator Ozimek.
Henryk K. prawdopodobnie pożegna się również z karierą w policji. - Został już odwołany ze stanowiska zastępcy komendanta w Pajęcznie i zawieszony. Wszczęto procedurę wydalenia ze służby, ale to, ile ona potrwa, będzie zależało od przebiegu prowadzonego śledztwa - mówi podins. Joanna Kącka, oficer prasowy KWP w Łodzi.
Henryk K. jest mieszkańcem powiatu kłobuckiego. Przed objęciem stanowiska zastępcy komendanta w Pajęcznie, pracował m.in. w kłobuckiej policji.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjantka chciała wystrzelać
pół komendy!
Publikacja: 07.09.2013 02:00 | Aktualizacja: 19.09.2013 13:35
Chwile grozy przeżyli policjanci z komendy w Wągrowcu (woj. wielkopolskie). Nad ranem, tuż przed służbą sierżant Anna J. wzięła służbową broń i sterroryzowała nią funkcjonariuszy. - A teraz wystrzelam pół komendy! - krzyczała. Nie zdążyła nacisnąć na spust, bo broń w ostatniej chwili wyrwał jej policjant dyżurny. Szalona policjantka uciekła.
Był wczesny ranek. Policjanci właśnie szykowali się do służby, gdy na korytarzu usłyszeli krzyki. Sierżant Anna J. w dłoni trzymała pistolet, a w oczach miała obłęd. - Wystrzelam pół komendy! - krzyczała. A zaraz potem wyprężyła się i uśmiechnęła seksownie. Nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, by zrozumieć, że to nie jest normalne zachowanie. Funkcjonariusz z dyżurki błyskawicznie rzucił się na policjantkę, odbierając jej pistolet.
Incydent wstrząsnął komendantem. - Kierownik zaproponował wizytę u lekarza, na co policjantka się zgodziła - mówi mł. insp. Tomasz Francuszkiewicz. Chwilę później jednak policjantka ... uciekła! - Policjantkę odsunąłem od jakichkolwiek czynności służbowych, przebywa na zwolnieniu lekarskim - dodaje komendant.
Wszyscy zastanawiają się teraz, co się stało Annie J. Policjantka pełni służbę od 2008 roku. Pracowała jako "krawężnik". Niestety, od początku nie miała najlepszej opinii w pracy. Mieszkańcy Wągrowca składali nawet skargi na jej złe zachowanie.
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policja nęka dziecko,
bo zostawiło rower na klatce schodowej
13-latek z Limanowej dostał wezwanie na policję w Limanowej w charakterze "podejrzanego" ("nieletni sprawca czynu karalnego"), dlatego, że postawił rower na klatce schodowej. Sąsiad zawiadomił Prokuraturę Rejonową w Limanowej o przestępstwie - twierdząc, że mógłby się przewrócić, spaść i zabić się. A organa ścigania - policja, prokuratura oraz sąd w Limanowej - z pełną powagą zajęły się młodym "przestępcą".
13-letni syn Janusza Jurowicza z Limanowej dostał wczoraj wezwanie do stawienia się na policję. Już drugie, w którym figuruje jako podejrzany (z dopiskiem "sprawca czynu karalnego"). Sęk w tym, że niczego złego, a tym bardziej przestępstwa, nie popełnił.
Prokuratura prowadzi śledztwo, a policja i wydział rodzinny miejscowego sądu chcą chłopaka przesłuchać - i to mimo że zawiadamiającym jest sąsiad, który od lat nęka miejscową społeczność pozwami i ma wyroki za fałszywe oskarżenia. Sprawa jest błaha - chodzi o postawienie pewnego dnia przez 13-latka roweru na klatce schodowej.
- Zamiast ścigać tego, który zarzuca ich pozwami, nęka się nas i nasze dzieci.
Dlaczego mój syn ma odpowiadać jak przestępca?
To skandal!
- oburza się Janusz Jurowicz, ojciec 13-latka.
Żałuję, że nie jestem szefem prokuratorów
- Bardzo żałuję, że już nie jestem prokuratorem generalnym. Limanowscy śledczy chyba nie mają co robić. Nie można się bawić za państwowe pieniądze - ostro ocenia poczynania limanowskiego wymiaru sprawiedliwości prof. Zbigniew Ćwiąkalski, krakowski karnista, były minister sprawiedliwości i prokurator generalny.
O co cała awantura?
To sąsiad państwa Jurowiczów, zawiadomił limanowską Prokuraturę Rejonową. - O tym, że mieszkaniec jego bloku, nieletni, stawia rower na klatce w taki sposób, że on, omijając go, musi przechodzić krajem schodów. I obawia się, że z nich spadnie - przytacza treść zawiadomienia asp. Stanisław Piegza, rzecznik policji w Limanowej. Na tej podstawie prokuratura i policja wszczęły śledztwo.
13-latek jest, według słanych mu zawiadomień, podejrzany o przestępstwo z art. 191 par. 1 Kodeksu karnego: "Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech".
13-latek miał się stawić 19 czerwca w charakterze "podejrzanego". - Stwierdziłem, że nie dam nękać syna. 18 czerwca poszedłem na policję wyjaśnić sprawę. To jakiś absurdalny zarzut! Policjant przesłuchał mnie w charakterze świadka. Mówiłem, że sąsiad bez przerwy nas pozywa, a rower nikomu nie przeszkadza, a tym bardziej nie zagraża niczyjemu życiu. Stał oparty o ścianę przez chwilę, bo padał deszcz! - opowiada Jurowicz.
Jednak policja i wydział rodzinny Sądu Rejonowego w Limanowej, gdzie trafiła ta sprawa, nie zrezygnowały z przesłuchania chłopca. Przyszło kolejne wezwanie - na 16 lipca. Tym razem 13-latka wezwano jako "nieletniego sprawcę czynu karalnego".
- Czy on jest przestępcą, bo ktoś powiedział o nim coś złego? Nie rozumiem. Kosztuje nas to mnóstwo nerwów, to jakaś paranoja - mówi ojciec.
Dodaje, że syn był już wcześniej wzywany jako podejrzany, również po zawiadomieniu tego samego sąsiada w 2011 roku. - Miał wówczas 11 lat! To naruszenie jakichkolwiek standardów, nie mówiąc już o prawach dziecka! - mówi jego ojciec.
Podejrzany, bo takie są druki wezwań?
Podobnie myśli prof. Ćwiąkalski. - To jakaś totalna bzdura, bezsensowny formalizm. Ktoś nie zadał sobie trudu sprawdzenia informacji z zawiadomienia w inny sposób. Wystarczyłoby np. sprawdzić na miejscu, jak stał ten rower, przesłuchać rodziców. Albo, skoro znany jest charakter zawiadamiającego i sprawa jest błaha, można było odmówić wszczęcia postępowania - mówi były minister sprawiedliwości.
- Ta sprawa nadaje się na skargę do wyższej instancji - ocenia prof. Ćwiąkalski. - W tym przypadku traktują dzieciaka jakby co najmniej zrobił włamanie - dodaje. - Nie może być tak, że jedna osoba terroryzuje otoczenie, a organa ścigania się temu przypatrują. Prokuratura i policja w Limanowej powinny się wziąć do roboty i zrobić mu sprawę o zawiadamianie o niepopełnionych przestępstwach - mówi prof. Ćwiąkalski.
Kwalifikacji 13-latka jako "podejrzanego", a potem "sprawcy czynu karalnego" dokonał policjant prowadzący sprawę. Asp. Andrzej Młynarczyk nie wytłumaczył nam powodów, dla których to zrobił - odesłał nas do rzecznika.
- Kodeks wyznacza takie kanony. Słowa "podejrzany" nie brałbym sobie do serca, policja tak to nazywa, bo takie są druki. Ale równie dobrze chłopiec może się stać świadkiem - mówi asp. Piegza.
Dlaczego w takim razie policjant nie zaznaczył na druku sformułowania "wezwany jako świadek"? - Tak zdecydował. Ale to jest łapanie za słowa - mówi rzecznik.
Prof. Ćwiąkalski ripostuje. - Nie ma żadnego obowiązku, by przesłuchiwać chłopaka jako podejrzanego, nawet gdy ktoś go obciąża - podkreśla.
- Chłopiec nie musi się bać, ma rodzinę, może się przygotować do przesłuchania - mówi asp. Piegza.
- Ale dlaczego ma się katować, to przecież dziecko? - pyta ojciec.
Trzeba przesłuchać dziecko i kropka
Rzecznik policji podkreśla, że sprawę przekazała im limanowska prokuratura, a decyzję potwierdził sąd. Sprawę w sądzie prowadzi sędzia Joanna Rawska-Pietrzkiewicz. Wczoraj jej nie zastaliśmy, ale w sekretariacie udzielono nam informacji.
- Dostaliśmy akta 24 czerwca, zwróciliśmy je trzy dni później policji, bo materiał jest niepełny - mówi Krystyna Szewczyk, kierowniczka sekretariatu wydziału rodzinnego limanowskiego sądu.
Dodaje, że sędzia wskazała, czego brakuje. - To m.in. przesłuchanie nieletniego. Policja musi to zrobić i uzupełnić inne dokumenty - mówi. Dlaczego sąd chciał 13-latka przesłuchać? - Bo musi być przesłuchany. Ale policja decyduje, czy wezwać go jako podejrzanego czy w innym charakterze - mówi Szewczyk.
Zadzwoniliśmy też do limanowskiej prokuratury. - Przekazaliśmy sprawę do sądu rodzinnego - powiedziała nam prok. Joanna Karteczka. O resztę pytań poprosiła na piśmie. Zapytaliśmy, czemu chłopiec jest traktowany jako "podejrzany"? Nie dostaliśmy odpowiedzi.
Janusz Jurowicz jest zdesperowany. - Poruszę niebo i ziemię, rzecznika praw dziecka. Nie pozwolę, by wymiar sprawiedliwości ulegał osobie, która niszczy nam życie - zapowiada.
Opis sprawy trzynastolatka wysłaliśmy też do Rzecznika Praw Dziecka. - Nasi prawnicy zbadają, czy nie doszło do naruszenia jego praw - obiecano nam w biurze RPD.
Sprawę komentuje redaktor "Gazety Krakowskiej" Marek Bartosik. Przeczytaj komentarz "Prokuratorzy niezależni nawet od rozumu"
W Limanowej są nękani od lat
O gehennie mieszkańców Limanowej pisaliśmy w kwietniu. Od 12 lat mieszkańcy osiedla, ciągle muszą się stawiać w sądzie i na policji. Bo sąsiad zawiadamia organa ścigania o setkach domniemanych przestępstw - według ostrożnych szacunków, z jego zawiadomienia w kilku sądach i prokuraturach toczyło się minimum 1000 spraw! Na przykład o to, że ktoś posadził kwiatki na wspólnym terenie obok bloku. Ludzie nie mają spokoju, odkąd część z nich zeznawała przeciw sąsiadowi w sprawie o znęcanie się nad rodziną (został prawomocnie skazany w 2007 r.). Zdesperowani mieszkańcy zorganizowali 11 marca tego roku pikietę pod starostwem limanowskim - czują się zaszczuci przez sąsiada i wymiar sprawiedliwości. Ten bowiem jest dla mężczyzny niezwykle łagodny. W większości spraw zwalniał go z kosztów postępowania (choć miał całkiem niezłe dochody), dawał mu adwokata z urzędu. Sprawy się toczą, mimo że mężczyzna został osiem razy prawomocnie skazany za fałszywe oskarżenia, fałszywe zeznania i pomówienia, a powoływany przez niego w wielu sprawach świadek ma już drugie postępowanie o kłamstwa przed sądem.
2013-07-12
Gazeta Krakowska
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
'Wykręcili ręce, bili...'
Nagradzany policjant nadal pracuje.
Bo ma wyniki
Uderzył córkę w twarz, drugi powiedział:
"To teraz cię tak wyru..., że będziesz płakać"
- opowiada matka 13-latki pobitej przez poznańskich policjantów.
Jeden z nich był już zamieszany w pobicie nastolatka na Łazarzu.
W poprzedni piątek policyjni wywiadowcy, patrolujący ulice w cywilu, zatrzymali w parku Chopina pijaną 13-latkę. Miała 1,6 promila alkoholu. Odwieźli ją do domu, ale tam nikogo nie było.
- Pojechałam do miasta szukać córki - opowiada Magdalena, matka 13-latki. - Gdy odbili się od drzwi, wpadli w szał. Wykręcili córce ręce, wyprowadzili ją do radiowozu. Tam jeden z policjantów uderzył ją w twarz. Zawieźli ją do izby wytrzeźwień. W drodze drugi policjant, prowadzący radiowóz, powiedział do córki: "To teraz cię tak wyru..., że będziesz płakać".
Kilka godzin później, w środku nocy, matka poszła na komisariat, by zgłosić zaginięcie córki. Dowiedziała się, że jest na izbie wytrzeźwień. Z protokołu wynika, że policjanci odwieźli ją tam "za zgodą rodziców". - To nieprawda - zaprzecza Magdalena.
Nie tylko 13-latka. We wrześniu złamali nogę 17-latkowi
Gdy nazajutrz córka opowiedziała jej o zachowaniu policjantów, kobieta złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Dowiedziała się wtedy, że wywiadowcy oskarżyli jej córkę o znieważenie. Usłyszała też rozmowy policjantów z komisariatu. - Jeden mówił drugiemu, że znów przyjmuje skargę na "Niemca" - opowiada.
"Niemiec" to pseudonim sierżanta sztabowego Rafała N., policjanta z 10-letnim stażem, zatrudnionego w referacie wywiadowczym komendy miejskiej. "Niemiec" był w policyjnym patrolu, który we wrześniu ub.r. pobił na Łazarzu 17-letniego Borysa Simińskiego. Policjanci wciągnęli go do bramy, kopali i okładali pięściami. Chłopak miał złamaną kość piszczelową, zadrapania i ślady na twarzy po uderzeniu otwartą dłonią i przypalaniu papierosami, o czym pisaliśmy w "Gazecie".
Sprawę badała prokuratura w Pile. Umorzyła ją, uznając, że przypalony papierosami chłopak spacerował po ulicach z połamaną nogą. Tak zeznali bowiem policjanci. Nie ustalono też, czy to oni pluli na koszulkę Borysa, jak zeznawał 17-latek, bo okazało się, że śliny jest za mało.
Niekarany, nagradzany. "Bo ma wyniki"
Rafałowi N. upiekła się też sprawa awantury na komisariacie na Starym Mieście. Przed rokiem pobił się tam z pomocnikiem oficera dyżurnego. - Próbowałem zamknąć drzwi do recepcji, ale je blokował. Gdy powiedziałem, by tego nie robił, poczułem uderzenie w klatkę piersiową. Odruchowo uderzyłem go w twarz. Wpadł w histerię, że został uderzony. Mówił, że już tu nie pracuję, że wywali mnie z pracy - zeznawał potem pomocnik dyżurnego.
Policja przeprowadziła wewnętrzne postępowanie. Uznała, że "Niemiec" zachowywał się właściwie, a pomocnik dyżurnego - nagannie. Ukarano go za to naganą.
Rafał N., o czym pisaliśmy już kilka miesięcy temu, ma w środowisku policjantów opinię dość porywczego. Po artykule o pobiciu 17-latka policjanci pytali się nawzajem, czy przypadkiem nie było tam "Niemca". A jeden z funkcjonariuszy opowiadał nam, że "Niemiec" nawet w czasie wolnym "polował" na złodziei okradających parkomaty: przyprowadzał ich na komisariat, mówiąc, że zostali ujęci na gorącym uczynku.
Policja twierdzi, że Rafał N. jest uznawany za jednego z najlepszych funkcjonariuszy w swoim wydziale. Był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany za wzorową służbę. Na gorącym uczynku łapał złodziei, włamywacza i sprawców rozbojów. Nie był karany dyscyplinarnie.
- Przełożeni przymykają oko na jego metody, bo ma wyniki. Nie interesuje ich przekraczanie uprawnień, nadużywanie siły - mówi nam jeden z poznańskich policjantów. I dodaje: - Od kilku dni wszyscy policjanci rozmawiają o pobiciu 13-latki. Zastanawiamy się, czy znów ujdzie mu to na sucho.
Policjant "Niemiec" nadal patroluje ulice
Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura na Starym Mieście. Dziewczynę przesłuchano w obecności psychologa. Ale szef prokuratury Mateusz Pakulski nie chce mówić o ustaleniach. - Sprawa jest na początkowym etapie - ucina.
Pakulski potwierdza jednak, że "Niemiec" i jego kolega nie zostali zawieszeni i mogą nadal patrolować ulice. - Taką decyzję mógłby podjąć komendant miejski policji - twierdzi prokurator.
- Nie zastanawia pana, że ten sam policjant, w ciągu kilku miesięcy, przewija się w dwóch sprawach dotyczących pobicia nieletnich? - pytamy.
Pakulski: - To rzeczywiście zastanawiające i wymaga zbadania. Ale nie wykluczam, że może to być przypadek.
Chcieliśmy poznać wersję Rafała N. Wysłaliśmy mu mail z prośbą o kontakt, ale nie odpowiedział. Na nasze pytania nie odpowiedziała wczoraj także wielkopolska policja.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjanci pobili 17-latka.
Szef komisariatu krył ich przed prokuraturą
Szef komisariatu na Grunwaldzie ukrył przed prokuraturą pobicie 17-latka przez policjantów. Wyszło to dopiero po dwóch dniach. Za późno, by policjantów zatrzymać
Trzy miesiące temu 17-letni Borys Simiński szedł z kolegami ulicą na Łazarzu. Zaczepił ich nieznajomy mężczyzna, zaproponował narkotyki. Gdy odmówili, zaczął wypytywać o narkotykowych dilerów. Wtedy pojawiło się czterech mężczyzn, którzy rzucili nastolatków na ziemię, skuli i zabrali do samochodu. Borysa wciągnęli do bramy i pobili. Chłopak miał złamaną nogę, na twarzy ślady po uderzeniach i przypalaniu papierosami.
Prokuratura: zaszkodził śledztwu
Napastnikami byli policjanci z referatu wywiadowczego komendy miejskiej. - Chcieli, żebym przyznał się do posiadania narkotyków. Gdy odmówiłem, zagrozili, że już nigdy nie zobaczę rodziców - opowiadał nam 17-latek.
Wywiadowcy zawieźli go na komisariat przy ul. Rycerskiej. Gdy tamtejsi policjanci zobaczyli obrażenia chłopaka, wezwali karetkę i powiadomili swoich przełożonych. Przemysław Marciniak, szef komisariatu, przyjechał w nocy. - Widziałem chłopaka. Był pobity. Powinny być wyciągnięte konsekwencje wobec winnych - mówił "Gazecie".
Marciniak kazał zabezpieczyć ślady krwi, przesłuchać chłopaka, jego ojca i kolegów, którzy byli świadkami pobicia. Ale teraz ma kłopoty, bo - zdaniem prokuratury - zaszkodził śledztwu. Borysa pobito bowiem w nocy z piątku na sobotę, ale prokuratura dowiedziała się o tym dopiero w poniedziałek. Marciniak nie powiadomił jej, choć wiedział, że sprawcami mogą być policjanci.
- To błąd. Prokurator powinien zostać poinformowany od razu - mówi Maria Wierzejewska-Raczyńska, szefowa prokuratury w Pile, która prowadzi sprawę pobicia.
Gdyby prokurator przyjechał w nocy na komisariat, mógłby nakazać zatrzymanie policjantów, by nie ustalili wspólnej wersji zdarzeń. Po dwóch dniach nie miało to sensu.
Policjanci: ustalili, żeby nie mówić prokuraturze
Wywiadowcy twierdzili, że interweniowali w związku z transakcją narkotykową. Narkotyki, rzekomo znalezione przy Borysie i jego kolegach, przywieźli na komisariat. Ale nastolatków wypuszczono bez zarzutów: choć przesłuchiwano ich osobno, przedstawili identyczną wersję, sugerując, że narkotyki podrzucili wywiadowcy. Prokuratura uważa, że jeszcze w nocy należało przeszukać policjantów oraz ich szafki w komendzie. Ale tego także wtedy nie zrobiono.
- Prokuratura dopatrzyła się istotnych braków w materiale dowodowym, których nie można już uzupełnić - mówi Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy wielkopolskiej policji.
Policja przeprowadziła już własne postępowanie wyjaśniające, które potwierdziło nieprawidłowości. Marciniak nie został jednak ukarany, przeprowadzono z nim tylko rozmowę dyscyplinującą.
- Komendant kierował osobiście czynnościami w tej sprawie i jest za nie odpowiedzialny - wyjaśnia Borowiak.
Wierzejewska-Raczyńska twierdzi, że prokuratura nie domagała się ukarania komendanta, ale przyznaje, że przekazała uwagi Komendzie Głównej Policji.
Policjanci z komisariatu na Grunwaldzie twierdzą, że ich szef świadomie nie zawiadomił prokuratury o pobiciu Borysa. - Tej nocy na komisariat przyjechał też naczelnik wydziału dochodzeniowego, policjanci z wydziału kontroli oraz komendy wojewódzkiej. Ustalili, że nie będą zawiadamiać prokuratury - relacjonują "Gazecie".
Borowiak: - Naczelnik i policjanci z wydziału kontroli przyjechali, bo taka jest procedura. Ale wszystkie decyzje podejmował komendant.
Prokuratura nie wyklucza zarzucenia Marciniakowi niedopełnienia obowiązków. Marciniak nie odbiera od nas telefonów.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
TVN 24
14 czerwca 2013, 14:07
Znęcali się, żeby zdobyć zeznania.
Policjanci skazani
Na kary od 4 miesięcy do roku pozbawienia wolności w zawieszeniu skazał łódzki sąd rejonowy czterech policjantów oskarżonych ws. znęcania się nad dwoma zatrzymanymi w celu zdobycia zeznań. Sąd uznał za wiarygodne zeznania pokrzywdzonych.
Na kary roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata sąd skazał 37-letniego Pawła D. i o rok starszego Sebastiana K., oskarżonych o przekroczenie uprawnień, znęcanie się w celu uzyskania zeznań oraz spowodowanie obrażeń ciała (ten ostatni zarzut sąd wyeliminował w wyroku).
Kary po cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata sąd wymierzył 34-letniemu Danielowi T. i 36-letniemu Januszowi D., którzy mieli przyglądać się całemu zajściu. Obu zarzucono niedopełnienie obowiązków służbowych.
W policji nie popracują
Dwóm pierwszym oskarżonym sąd na trzy lata zakazał pracy w policji, dwóm kolejnym wymierzył dwuletni zakaz pełnienia obowiązków służbowych. Oskarżeni mają także zapłacić pokrzywdzonym w sumie po 7 tys. zł zadośćuczynienia, grzywny w wysokości od 1,6 tys. zł do 2 tys. zł oraz po 500 zł tytułem pokrycia części kosztów procesu. Wszyscy policjanci mają także pisemnie przeprosić obu pokrzywdzonych.
Według prokuratury w lutym 2011 roku Sebastian R. i Łukasz K. zostali zatrzymani w jednej z kamienic; znaleziono przy nich narkotyki.
Zatrzymani trafili do śródmiejskiego komisariatu policji.
Z ich relacji wynika, że dwaj policjanci,
aby wydobyć od nich zeznania, skuli im ręce kajdankami,
kazali przełożyć je pod kolanami i wsunęli pod nie kij.
Opierając go o meble,
powiesili pokrzywdzonych głowami w dół.
Kajdanki poraniły im ręce
(jeden z zatrzymanych to inwalida).
Według relacji pokrzywdzonych, dwaj inni policjanci mieli się przyglądać zajściu i nie reagowali. O sprawie zawiadomiła prokuraturę matka jednego z mężczyzn. Oskarżeni policjanci od początku nie przyznawali się do winy.
Sąd dał wiarę
Sąd, skazując policjantów, oparł się na zeznaniach pokrzywdzonych, wynikach okazania im funkcjonariuszy policji, a także kija, który został znaleziony podczas przeszukań policyjnych pomieszczeń. Sąd uznał, że zeznania pokrzywdzonych są wiarygodne - zbieżne i spójne ze sobą. W ocenie sądu pokrzywdzeni nie są osobami zdolnymi do przygotowania misternego planu pomówienia czwórki funkcjonariuszy policji i ustalenia wspólnej wersji wydarzeń.
- Składali zeznania w sposób absolutnie szczery i obiektywny, nie będąc do tego ani nakłanianymi, ani zmuszanymi przez osoby trzecie i nie po to, aby uzyskać od funkcjonariuszy policji jakieś kwoty zadośćuczynienia za doznaną krzywdę - mówił sędzia Marcin Masłowski. Zdaniem sądu zebrany materiał dowodowy wskazał w sposób jednoznaczny sprawstwo czwórki oskarżonych (sąd wyeliminował tylko obrażenia, które mieli spowodować na ciele pokrzywdzonych).
Sąd wymierzył policjantom kary w dolnej granicy ustawowego zagrożenia, biorąc pod uwagę nienaganny stan służby i bardzo dobrą opinię, jaką funkcjonariusze policji mieli w miejscu pracy. Sąd przyznał, że taki wyrok przekreśla dotychczasową karierę zawodową oskarżonych.
- Nie mogą być funkcjonariuszami policji osoby, które dopuszczają się tego typu przestępstw, tylko i wyłącznie po to, aby uzyskać określonego rodzaju oświadczenia od osób zatrzymanych, nie dopełniając przy tym żadnych formalności, przesłuchując pokrzywdzonych, świadków bez możliwości zabezpieczenia im podstawowych praw procesowych - mówił sędzia.
Wiele wątpliwości?
Wyrok nie jest prawomocny. Obrońca oskarżonych, który wnosił o uniewinnienie swoich klientów, zapowiedział apelację, bo jego zdaniem w sprawie jest wiele wątpliwości.
Zadowolona z wyroku była matka jednego z pokrzywdzonych. - Chciałam po prostu sprawiedliwości i godności człowieka przy przesłuchaniach. Żeby nie stosowano takich metod, bo jesteśmy w XXI wieku. Apeluję, żeby ludzie się nie bali i walczyli o swoje prawa - mówiła.
Wszyscy policjanci nadal pełnią służbę - po przedstawieniu im zarzutów zostali zawieszeni przez prokuraturę, ale sąd wówczas przywrócił ich do pracy. Jeśli wyrok skazujący się uprawomocni, zostaną wydaleni z policji.
Autor: mn/ja/k / Źródło: PAP
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Ile zarabiają komendanci policji?
Razem 3 miliony zł
[ZOBACZ RANKING]
Chodzi tylko o komendanta głównego, stołecznego i komendantów wojewódzkich policji. Po raz pierwszy w swoich zeznaniach majątkowych musieli przedstawić dochody.
Wszyscy policjanci w tym roku po raz pierwszy mieli obowiązek ujawnić dochody, choć zeznania majątkowe składają od lat. Jednak w ubiegłym roku zmieniły się formularze i pojawiła się rubryka dotycząca wysokości dochodu. W BIP-ach publikowane są tylko oświadczenia komendantów - od głównego po powiatowych.
Komenda główna opublikowała właśnie zeznania majątkowe szefów garnizonów i komendanta stołecznego policji. MSW przedstawiło zarobki komendanta głównego. Kto zarabia najwięcej, a kto najmniej?
Insp. Dariusz Banachowicz, komendant wojewódzki policji w Łodzi
154 916 zł to wynagrodzenie komendanta w 2012 roku. Ma też 25 tys. zł oszczędności. Wykazał też dwa mieszkania o pow. 37 i 52,9 m. kw. Tu kwestia własności jest bardziej skomplikowana. W przypadku pierwszego jest właścicielem w 1/2, a drugiego w 1/6.
Insp. Jarosław Szymczyk, komendant wojewódzki policji w Kielcach
Jego wynagrodzenie w policji to 155 045 zł. Ma też 10 tys. zł oszczędności oraz dom o pow. 123,6 m kw. - współwłasność.
Nadinsp. Wojciech Olbryś, komendant wojewódzki policji w Szczecinie
Wynagrodzenie za 2012 rok to 155 260 zł. Komendant ma także 60 tys. zł oszczędności oraz dom o pow. 145 m kw. - wszystko współwłasność.
Nadinsp. Józef Gdański, komendant wojewódzki w Olsztynie
Jego wynagrodzenie w 2012 roku to 155 772 zł. Oszczędności to około 50 tys. zł - współwłasność małżeńska, podobnie jak dom o pow. 124 m kw.
Insp. Krzysztof Jarosz, komendant wojewódzki policji w Poznaniu
Zarobił w policji 156 tys. zł. Ma 84 tys. zł i 2 tys. euro oszczędności oraz mieszkanie - 49 m kw. - i dom - 200 m kw. Wszystko współwłasność.
Insp. Zdzisław Stopczyk, komendant wojewódzki policji w Rzeszowie
156 957 zł zarobił w 2012 roku w policji. W swoim oświadczeniu wykazał jeszcze tylko dom o pow. 122 m kw. - współwłasność.
Mł. insp. Rafał Batkowski, komendant wojewódzki policji z siedzibą w Radomiu
Jego wynagrodzenie w policji wyniosło 157 728 zł. Ma też między innymi 115 tys. zł oszczędności - współwłasność - oraz dom o pow. 155 m kw. i mieszkanie 82,3 m kw. - współwłasność.
Insp. Sławomir Mierzwa, komendant wojewódzki policji w Białymstoku
Jego wynagrodzenie wyniosło 162 300 zł. Wykazał 101 tys. zł i ok. 300 euro oszczędności. Wszystko to współwłasność, podobnie jak dom o powierzchni 207 m kw. i dwie działki.
Insp. Mariusz Dąbek, komendant wojewódzki policji w Krakowie
W 2012 roku zarobił 167 778 zł. Wykazał 21,4 tys. zł oszczędności oraz mieszkanie o pow. 66 m kw. - współwłasność.
Nadinsp. Leszek Marzec, komendant wojewódzki policji w Opolu
Choć opolski garnizon jest najmniejszy w Polsce, wynagrodzenie komendanta takie nie jest. Zarobił 179 tys. zł. Ma też 20 tys. zł i 10 tys. euro oszczędności - współwłasność - a także dom o pow. 170 m kw. - współwłasność.
Nadinsp. Mirosław Schossler, komendant stołeczny policji
Wynagrodzenie komendanta to 186 192 tys. zł. Ma też dom o pow. 217 m kw. i dwie działki rolne.
Insp. Wojciech Sobczak, komendant wojewódzki policji w Gdańsku
W 2012 roku zarobił w policji 194 574 zł. Ma też 70 tys. zł oszczędności. Oczywiście współwłasność. Ma też mieszkanie 120 m kw. i działkę rekreacyjną - także współwłasność.
Insp. Ryszard Wiśniewski, komendant wojewódzki policji w Gorzowie Wielkopolskim
Zarobił w 2012 roku 195 405 zł. Ma też mieszkanie o powierzchni 54 m kw. i dom o powierzchni 200 m kw. - współwłasność.
Nadinsp. Dariusz Działo, komendant wojewódzki policji w Katowicach
238 296 zł to jego wynagrodzenie za 2012 rok. Ma też 155 tys. zł oszczędności (współwłasność małżeńska). W zeznaniu majątkowym wpisał też dom o pow. 243 m kw. oraz działkę budowlaną o pow. 1326 m kw. - współwłasność.
Nadinsp. Marek Działoszyński, komendant główny policji
Wynagrodzenie szefa polskiej policji w 2012 roku wyniosło 250 tys. zł. Komendant wykazał też 55 tys. zł i 2 tys. euro oszczędności - współwłasność. W swoim oświadczeniu wykazał jeszcze tylko działkę rekreacyjną o wartości 50 tys. zł - własność 1/4.
Brak zeznań
Do tej pory nie opublikowano oświadczeń majątkowych komendantów z Bydgoszczy, Lublina i Wrocławia. Bez wątpienia jednak razem z ich wynagrodzeniami pula wypłat dla komendantów policji w 2012 roku będzie oscylować w granicach 3 mln zł. Bez tych trzech zeznań suma wynagrodzeń już wyniosła ponad 2,5 mln zł.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjant... kradł paliwo z radiowozu?
Marek Obszarny
2013-03-25 20:09:32, aktualizacja: 2013-03-25 23:10:02
Aspirant z Komisariatu Policji w Czerniewicach w powiecie tomaszowskim został przyłapany na kradzieży paliwa ze służbowego radiowozu. Jego wyczyn zarejestrować miała kamera zamontowana w policyjnym pojeździe przez funkcjonariuszy z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji - podaje nasz informator z kręgów zbliżonych do policji.
Rzeczniczka komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi nie zaprzecza, a prokuratura potwierdza, że 1 marca wszczęła śledztwo w tej bulwersującej sprawie.
Kamera miała zarejestrować co najmniej jedną taką kradzież - 10 litrów paliwa - ale już ogólne informacje ze śledztwa wskazują, że musiał to być nie jednorazowy incydent, ale proceder na szerszą skalę. Wyjaśnienie sprawy powierzono Prokuraturze Rejonowej w Radomsku.
- Postępowanie prowadzone jest w sprawie dokonanego w okresie od października do listopada 2012 roku w Czerniewicach w krótkich odstępach czasu, w warunkach czynu ciągłego, przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy policji - mówi nam Cezary Zawadzki, prokurator rejonowy w Radomsku.
Dodaje, że owo przekroczenie uprawnień polegało na podawaniu nieprawdy w dokumentacji służbowej (w książce kontroli pracy nieoznakowanego pojazdu służbowego policji) odnośnie ilości zatankowanego do tego auta paliwa, w tym do "dokonania w części zaboru tego paliwa w celu przywłaszczenia, czym działali (funkcjonariusz lub funkcjonariusze - red.) na szkodę interesu publicznego".
Grozi za to od roku do nawet 10 lat więzienia.
Prokuratura zastrzega jednak, że to dopiero początek śledztwa i na razie nikomu nie przedstawiono zarzutów. Nie zdradza również, czy w grę wchodzi jeden, czy też kilku policjantów. - Prokuratura musi odpowiedzieć na dwa podstawowe pytania: pierwsze - czy zaistniało przestępstwo? I drugie: kto jest za nie odpowiedzialny? - dodaje prokurator Zawadzki.
Inne pytania zadają sobie policjanci w Czerniewicach. Nasz informator twierdzi, że na funkcjonariuszy padł blady strach i zastanawiają się, co i kogo jeszcze zarejestrować mogła kamera w radiowozie, z obecności której nie zdawali sobie sprawy.
Wobec policjanta, który miałby być bohaterem filmiku wydziału wewnętrznego, przełożeni nie wyciągali na razie konsekwencji służbowych. Z prostego powodu: nic o sprawie - przynajmniej oficjalnie - nie wiedzieli.
- Na ten moment p.o. komendanta powiatowego w Tomaszowie nie dysponuje materiałami zebranymi przez BSW KGP i nie ma podstaw do podejmowania jakichkolwiek decyzji dyscyplinarnych - tłumaczy podinsp. Joanna Kącka, rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi.
Dziennik Kłodzki
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Tajemnicze zaginięcie policjantki z Krakowa.
Szukają jej już od miesiąca
[NOWE FAKTY]
2013-02-18, Aktualizacja: 2013-02-19 07:56
Fundacja Itaka, policja, rodzina - wszyscy od miesiąca bezskutecznie szukają Urszuli F., 27-letniej policjantki z Krakowa. Wiele wskazuje na to, że kobieta uciekła, bo miała problemy w pracy.
Jeśli ktoś widział Urszulę F., niech zadzwoni do Niezależnego Obywatelskiego Centrum
Badania i Monitoringu Stopnia Zdeprawowania Demoralizacji i Patologii w Policji
TEL. 0 602 318 302
Zaginęła policjantka z Krakowa [ZDJĘCIE]
Był 15 stycznia, godz. 11. Urszula F. wyszła, jak co dzień, z domu do pracy. To był ostatni raz, kiedy widziała ją jej rodzina. Potem ślad po niej zaginął.
Urszula F. ma ok. 163 centymetry wzrostu, 58 kg wagi, niebieskie oczy, kasztanowe włosy do ramion, wysokie czoło, wąskie usta, trzy blizny na twarzy. W dniu zaginięcia była ubrana w brązowy top, granatowy golf, ciemnoniebieskie dżinsy i masywne trapery. Na głowę nałożyła, jak zazwyczaj, popielatę czapkę z daszkiem.
Od ponad miesiąca nie wiadomo, gdzie się znajduje. Policjanci na początku myśleli, że to prosta sprawa, że dziewczyna wkrótce się odnajdzie. Tym bardziej że już wcześniej zdarzało jej się znikać - ale wtedy kończyło się na kilku dniach nieobecności. Teraz sytuacja jest już znacznie bardziej niepokojąca.
- Niestety, nasze poszukiwania na razie nie przyniosły efektu - rozkłada ręce Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. Po czym zastrzega, że nic więcej nam nie powie. - Ze względu na dobro kobiety i jej rodziny nie będę wypowiadał się na temat ewentualnych motywów - ucina, kiedy pytamy go o problemy kobiety w policji oraz jej zmęczenie pracą.
Z naszych nieoficjalnych policyjnych źródeł wynika jednak, że sytuacja zawodowa kobiety mogła być powodem jej zniknięcia. Kobieta wcześniej pracowała w wydziale drogowym, zajmując się przede wszystkim sprawami piratów drogowych.
Jesienią 2011 roku, jak wielu policjantów z "drogówki", została jednak przeniesiona do komisariatu. Urszula F. trafiła akurat do krakowskiej "jedynki" przy ulicy Szerokiej.
Jednak mimo nowych obowiązków Urszula F. miała dokończyć prowadzone przez siebie sprawy dotyczące wykroczeń drogowych. Było ich aż 37. Po roku okazało się, że młoda policjantka nawet ich nie tknęła. To nie spodobało się jej dawnym szefom z wydziału ruchu drogowego. Przeciwko policjantce zostało wszczęte postępowanie wewnętrzne, a kilka tygodni później - dyscyplinarne.
Urszula F. była w zupełnie innym budynku niż jej dawni szefowie. To rodziło problemy logistyczne. Przez rok była poza kontrolą dawnych przełożonych. Nagle odezwali się po roku, żądając spraw, którymi się nie zajęła. Urszula F. zareagowała na to bardzo nerwowo. Zaczęła zwierzać się z myśli samobójczych, zamknęła się w sobie.
Wtedy została objęta pomocą psychologa, musiała też zwrócić służbową broń. I zniknęła.
Policja podejrzewa, że mogła uciec za granicę, tym bardziej że przed zniknięciem miała wybrać z rachunku wszystkie swoje oszczędności. Inne tropy prowadzą do Polski. Jeśli ktoś widział Urszulę F., niech zadzwoni pod numer 12 61 52 908, 12 61 51 205 lub 997.
Nasze miasto
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Znaleziono ciało zastępcy naczelnika policji w Radomiu
Poniedziałek, 5 listopada (13:51)
Ciało 39-letniego zastępcy naczelnika wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu znaleziono w niedzielę w lesie koło Szydłowca (woj. mazowieckie). Przyczynę jego śmierci ma wyjaśnić sekcja zwłok.
Wiele wskazuje na to, że policjant popełnił samobójstwo
Jak poinformowała rzeczniczka mazowieckiej komendy policji kom. Alicja Śledziona, ciało policjanta z raną postrzałową znaleziono w jego prywatnym samochodzie, nieopodal kompleksu leśnego w okolicy Szydłowca.
Przy mężczyźnie znaleziono służbową broń. Rzeczniczka dodała, że wiele wskazuje na to, że policjant popełnił samobójstwo.
Sprawą zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Radomiu. Jak powiedziała rzeczniczka prokuratury Małgorzata Chrabąszcz, śledczy biorą pod uwagę różne wersje zdarzeń, zarówno samobójstwo, jak i zabójstwo.
Sprawdzane jest także, czy do śmierci policjanta mogły przyczynić się inne osoby. Zarządzona została sekcja zwłok. Zdaniem Chrabąszcz, być może wyniki sekcji przyczynią się do wyjaśnienia przyczyny śmierci funkcjonariusza.
PAP
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Oficer pobił podwładnego i został komendantem...
Marcin Pietraszewski 2012-06-11, ostatnia aktualizacja 2012-06-11 12:09:11.0
Komisarz Michał Łukasik podczas imprezy integracyjnej kilku komend z Zagłębia na oczach funkcjonariuszy pobił się ze swoim podwładnym i uszkodził mu nos. Sprawę wyciszono, a w kwietniu awansowano go na szefa policji w Tychach. - To szokujące - mówi Grzegorz Wójkowski ze stowarzyszenia Bona Fides
25 marca 2011 roku, hotel Anna w Będzinie. W środku bawi się kilkudziesięciu oficerów z komend i komisariatów w: Sosnowcu, Dąbrowie Górniczej, Czeladzi i Będzinie. Jest też paru funkcjonariuszy z komendy wojewódzkiej w Katowicach.
Skrzyknęli się i za własne pieniądze zrobili imprezę integracyjną. - Chodziło o to, żeby ludzie się poznali, bo to ułatwia współpracę - mówi jeden z jej uczestników.
Pod koniec imprezy dochodzi do awantury. Jeden z policjantów wdaje się w pyskówkę z komisarzem Michałem Łukasikiem, ówczesnym zastępcą komendanta miejskiego w Będzinie. Jaki jest powód? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że wściekły Łukasik rzuca się na swojego podwładnego, wywraca go i na oczach innych oficerów leje go po twarzy. Krew z rozbitego nosa funkcjonariusza tryska na podłogę i ściany.
Łukasika odciągają koledzy, pokrzywdzony jedzie na pogotowie, a kelnerki chcą wzywać policję. - Przekonano nas jednak, żeby nigdzie nie dzwonić, bo policja jest na miejscu - mówi jedna z pracownic hotelu Anna.
Sprawa zostaje wyciszona
Nikt nie wszczyna śledztwa, nie ma też wewnętrznego postępowania dyscyplinarnego. - Czekałem, aż pokrzywdzony przyjdzie i zamelduje mi o incydencie. W zamian powiedział mi tylko, że dogadał się z Łukasikiem - mówi Krzysztof Kwiatkowski, były już szef policji w Będzinie.
Po imprezie w hotelu Anna komisarz Łukasik miał zostać zastępcą komendanta w Sosnowcu. To większa jednostka i bardziej prestiżowe stanowisko. Nominację wstrzymuje jednak generał Dariusz Biel, ówczesny szef śląskiej policji. - Związkowcy powiadomili mnie, co zrobił, uznałem więc, że w tej sytuacji nie zasługuje na awans - potwierdza nam generał Biel.
Kiedy w lutym generał Biel odszedł do Wrocławia, kariera Łukasika nabrała błyskawicznego tempa. Choć ma jeden z najniższych stopni oficerskich, w kwietniu powołano go od razu na szefa policji w Tychach. W pierwszym wywiadzie dla "Echa" chwalił się: "Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem. Bardzo trudno mnie zdenerwować. Wyznaję zasadę, że nie ma problemów nie do rozwiązania. Mam szacunek do ludzi i staram się, aby to odczuli. Nawet jeśli nie spełniają moich oczekiwań, staram się nie urazić ich godności".
Pytany przez "Gazetę" o imprezę w hotelu Anna, stwierdził: - Ja się z nikim tam nie pobiłem.
Generał Dariusz Działo, szef śląskiej policji, który awansował Łukasika, przyznał, że wiedział o bijatyce w hotelu. - Jej uczestnicy napisali oświadczenia, że nie żywią do siebie urazy. I z tego co wiem komisarz Łukasik został słownie sprowokowany przez podwładnego - powiedział nam generał.
- I to daje oficerowi policji prawo do bicia podwładnego w miejscu publicznym, przy innych funkcjonariuszach? - zapytaliśmy.
- Absolutnie nie i ja bym się tak nie zachował. Ale uważam, że jest młody i powinien dostać drugą szansę. Tym bardziej że dobrymi wynikami zrehabilitował się za tamtą sprawę - powiedział nam szef śląskiej policji.
"Kontrowersyjny awans"
Marek Wójcik, śląski poseł PO i członek sejmowej komisji MSW, ma nadzieję, że generał monitoruje teraz sytuację w Tychach. - Bo tak kontrowersyjnym awansem przejął odpowiedzialność za bezpieczeństwo w mieście - mówi Wójcik.
Grzegorz Wójkowski ze stowarzyszenia Bona Fides uważa,
że awans Łukasika to sygnał, że policja w swoich szeregach
nie tylko przymyka oko na zachowania "godne chuliganów",
ale wręcz je premiuje.
- Myślałem, że tylko w środowisku przestępczym
konflikty rozwiązuje się za pomocą pięści,
a policja jest od eliminowania tego typu zjawisk.
Widocznie nie nadążam za zmianami
- powiedział nam Wójkowski.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
TokFm
Policjant -zwrodnilec , obiecuje poprawę .
"Zobaczyłem zdjęcia żony po pobiciu
w policyjnych aktach.
Straszne.
Nie widziałem innych ofiar w takim stanie"
Anna Gmiterek-Zabłocka, TOK FM
30.03.2012 , aktualizacja: 30.03.2012 19:46
Doświadczony policjant z komendy wojewódzkiej w Lublinie siedzi w celi za znęcanie się nad żoną. Ostatnio pobił ją tak, że miała m.in. złamany nos i zwichnięty łokieć. Trafiła do szpitala. Jej mąż żałuje tego, co zrobił. Obiecuje poprawę - wstrząsnęły nim policyjne materiały dotyczące przemocy. - Nie widziałem innych tak mocno pobitych kobiet - mówi, płacząc. - Bardzo żałuję - dodaje. Sąd zdecydował dziś, że posiedzi w areszcie kolejne trzy miesiące.
Poruszając temat przemocy, piszemy na ogół o ofiarach: zastraszonych, pobitych, które często uciekają przed swoimi oprawcami. Trafiają do znajomych, rodziny albo do ośrodków dla ofiar przemocy. I próbują budować swoje życie od nowa.
Ale w zjawisko przemocy uwikłani są również sprawcy. Dlaczego to robią? Skąd bierze się taka agresja? Jak bardzo żałuje się potem swoich czynów? Reporterka TOK FM spotkała się z oskarżonym policjantem w Areszcie Śledczym w Lublinie.
"Nienawidzę siebie za to, co zrobiłem"
Bardzo żałuję i przepraszam. Szczerze mówiąc, na to, co zrobiłem, nie ma usprawiedliwienia. Zaczęło się to wszystko, gdy dowiedziałem się, co mi żona zrobiła [spotykała się z innym mężczyzną - przyp. red.]. Kocham ją, to jest matka moich dzieci. Cierpiałem wewnętrznie. Może powinienem pójść gdzieś, z kimś porozmawiać. Nie mogłem spać. Chodziłem do lekarza, ale leki mi nie pomagały.
Ogólnie to nie było jakiejś agresji, były kłótnie. Często ja sam też unikałem, czasami wychodziłem do drugiego pokoju. Były trzy-cztery zdarzenia, kiedy doszło do wybuchu mojej agresji. Widziałem w aktach zdjęcia mojej żony po pobiciu [z początku lutego - przyp. red.]. Straszne. Ja nie miałem nawet świadomości, zobaczyłem, dopiero jak zapoznawałem się z aktami.
Przez kilka lat byłem dzielnicowym, sam pomagałem ludziom. Sprawcom przemocy podczas przesłuchań groziłem palcem, że nie tędy droga. A sam zachowałem się tak samo, nawet gorzej. Nie widziałem ofiar tak pobitych jak moja żona. Okropne, nienawidzę tego, co zrobiłem. Chciałbym cofnąć czas, ale czasu się nie cofnie. Nie chcę, żeby to, co zrobiłem, wpłynęło na życie moich dzieci i rodziny.
Nie ma na to, co zrobiłem, żadnego usprawiedliwienia, ja to wiem. Nie jest to sposobem na załatwianie jakichkolwiek spraw. Chciałbym, żebyśmy mieli szansę być normalna rodziną. Często żonie powtarzałem, że ludzie mają problemy i finansowe, i z pracą, i chore dzieci. A my mieliśmy wszystko i zawsze powtarzałem, że trzeba się cieszyć. To, co zrobiłem, nie jest wytłumaczalne. Cierpię i nie wybaczę sobie tego, co zrobiłem. Żona też źle zrobiła, ale jednak jest żoną i matką naszych dzieci.
Czy rodzina wiedziała, co się u nas dzieje? Myślę, że wiedziała. Żona na pewno rozmawiała z mamą. Nawet ja sam rozmawiałem. Czasami były takie argumenty teściowej, które mnie emocjonalnie nakręcały. Tłumaczenie takie, że dla innego starczyło, to i dla mnie starczy. Mnie to też bolało.
Teraz w celi mam czas, dużo o tym myślę, proszę, żeby wszystko się ułożyło normalnie. Jaka kara byłaby sprawiedliwa? Duża, surowa. Uważam, że za te grzechy, które popełniłem, muszę odpowiedzieć. Ale chciałbym dostać szansę, chociaż na okres próby. Wewnętrznie jest mi teraz ciężko psychicznie. Dla mnie zawsze rodzina była najważniejsza. Mam takie myśli, że powinienem był skorzystać z pomocy instytucji, które są w tym zakresie szkolone.
Co będzie, jak wyjdę? Żona mówi, że chce, żebym wrócił do domu, a ja zrobię tak, jak ona będzie chciała [kobieta była w areszcie na widzeniu - przyp. red.]. Chciałbym zachować pracę, zapewnić byt moim dzieciom, bo dziś są czasy trudne [policja prowadzi postępowanie dyscyplinarne; jeśli policjant zostanie skazany, straci pracę - przyp. red.]. Ja się wychowywałem bez rodziców i wiem, co to znaczy. Rodzice mnie zostawili: ojciec, gdy miałem dwa i pół roku, a matka, gdy miałem dziewięć lat. Porzucili mnie, zostałem z dziadkami, wychowywałem się. Ale nie było żadnej agresji, nic takiego. Jak wyjdę, pójdę na terapię.
Bił po całym ciele, krew nawet na ścianach
Tomasz S. służył w policji od ponad 10 lat. Ostatnio awansował, 1 lutego został zastępcą dowódcy jednej z kompanii w oddziale prewencji lubelskiej komendy wojewódzkiej. Po tym, jak trafił do aresztu, niektórzy z komendy chcieli nawet za niego ręczyć.
Tomasz S. mieszka z żoną i trójką dzieci w małej miejscowości pod Lublinem. To trojaczki, które po wakacjach mają iść do szkoły. Policjant na początku lutego przychodzi do domu wstawiony, ma ponad promil. Nie po raz pierwszy wszczyna awanturę. Dziś mówi, że problemy zaczęły się w momencie, gdy odkrył, że żona spotyka się z kimś innym. Siedli, porozmawiali, ustalili, że się nie rozstaną, ale podejmą próbę dalszego wspólnego życia. Podjęli, ale napięcie rosło.
Jak ustalili śledczy, wtedy, w lutym, mężczyzna pobił żonę na oczach dzieci. Kobieta zeznała potem w prokuraturze, że myślała, że to już koniec. Trafiła do szpitala ciężko pobita.
Prokurator od razu po tej ostatniej awanturze zdecydował się pojechać do domu policjanta, zobaczyć, jak wygląda mieszkanie po zdarzeniu. Dokumentacja zdjęciowa nie pozostawia złudzeń. - Na zdjęciach widać krew nawet na ścianach - mówi nam jedna z osób zaangażowanych w śledztwo.
Ofiara zaczyna się łamać
Żona tuż po pobiciu zdecydowała się mówić, opowiedziała wszystko ze szczegółami. Potwierdzili to inni członkowie rodziny. Krótko potem ze wszystkiego się wycofali. Mieli do tego prawo i z tego skorzystali.
Prokuratura ma jednak inne dowody, w tym wyjaśnienia samego policjanta i obdukcje lekarskie. Dowody pozwoliły rozszerzyć zarzuty.
Mężczyzna odpowie nie tylko za ostatnie pobicie, ale też m.in. za zajście, do którego doszło na przystanku autobusowym. Mąż miał uderzać głową żony o wiatę przystanku. Odpowie za znęcanie w okresie od sierpnia 2010 do lutego 2012 roku.
Niedługo po tym, jak mąż trafił do celi, żona uznała, że jednak chce mu pomóc; była w prokuraturze, prosiła, by śledczy skierowali sprawę do mediacji. Ale prokuratura powiedziała "nie". - Mediować ze sobą mogą podmioty w sytuacji, gdy żaden nie ma przewagi nad drugim. A w przypadku znęcania jest inaczej i to zaburzyłoby wynik takiej mediacji - tłumaczy Dorota Kawa, prokurator rejonowy w Lublinie.
Sprawa już trafiła do sądu, a policjant będzie odpowiadał za znęcanie nad żoną. Grozi mu za to do pięciu lat więzienia. Na razie siedzi w celi. Miał do końca marca, ale sąd zdecydował w piątek, że posiedzi do lipca.
W areszcie korzysta z pomocy psychologa. Deklaruje, że po wyjściu obowiązkowo pójdzie na terapię.
Czy są szanse na normalność?
Psycholodzy od dawna alarmują, że przemoc w rodzinie ma określone fazy i trudno z niej wyjść. Najpierw jest narastające napięcie, potem następuje wybuch gwałtownej agresji. Ofiara najczęściej czuje się winna. Ostatnia faza to tzw. miodowy miesiąc. Sprawca zmienia się nie do poznania: staje się czuły, opiekuńczy, wrażliwy. Przeprasza, prosi o wybaczenie, żałuje.
Osoby stosujące przemoc i doznające jej mogą w terapii wypracować inne modele zachowań, Stowarzyszenie na rzecz Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" od kilku lat prowadzi specjalne warsztaty uczące osoby uwikłane w przemoc rozwiązywania konfliktów i rozładowywania napięcia w inny sposób.
- Zdarzają się takie sytuacje, gdy ofiara wraca do normalnego życia, ale nie jako ofiara, tylko jako partner, który stawia granice - mówiła nam przy podobnej sprawie psychoterapeutka Marta Wiercińska. Jak przyznała, bywa, że sprawcy przemocy się zmieniają. I potrafią dalej zgodnie żyć. Już bez agresji.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
"Dziennik Gazeta Prawna":
Zielona Góra rozlicza policję
...
PAP 2012-02-23, ostatnia aktualizacja 2012-02-23 04:00:43.0
Komenda Wojewódzka Policji nas oszukała - twierdzą władze Zielonej Góry. Miasto wylicza, że straciło miliony złotych przeznaczonych na dodatkowe etaty dla dzielnicowych - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Jak relacjonuje rzecznik prezydenta Zielonej Góry Tomasz Misiak, przez 8 lat na konto policji trafiało rocznie 0,8-1,2 mln zł. Środki miały być przeznaczone na zatrudnienie nowych funkcjonariuszy. Jak się okazało, nie były.
Komendant główny policji marek Działoszycki podjął decyzję o wysłaniu kontroli do województwa lubuskiego - zdradza Krzysztof Hajdas z zespołu prasowego KGP. "Od poniedziałku wszystkie materiały w tej sprawie są przeglądane na miejscu przez funkcjonariuszy z komórki kontrolnej" - mówi.
Według wyliczeń urzędników miejskich na opłacaniu fikcyjnych etatów mogli stracić nawet 8 mln zł. "W tym roku nie przekazaliśmy ani złotówki, bo policja nie wywiązała się ze swojej części umowy" - mówi Misiak.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Tajemnicza śmierć policjanta na Mazowszu.
Popełnił samobójstwo?
Poniedziałek, 9 stycznia (20:45)
W miejscowości Tłuszcz pod Warszawą znaleziono ciało policjanta. Funkcjonariusz prawdopodobnie popełnił samobójstwo - takiej wersji nie wyklucza policja.
Ciało policjanta, który pracował w komendzie powiatowej w Wołominie, prawdopodobnie znaleźli jego koledzy z pracy. Według wstępnych ustaleń, funkcjonariusz zastrzelił się z broni w trakcie służby. Policja nie chce na razie udzielić odpowiedzi na pytanie, czy do samobójstwa doszło w radiowozie. Nie wiadomo również, dlaczego funkcjonariusz targnął się na swoje życie. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Wołominie.
Według ustaleń reportera RMF FM policjant był wielokrotnie nagradzany.
Piotr Glinkowski
RMF FM
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Prezes
Niezależnego Obywatelskiego Centrum
Badania i Monitoringu
Stopnia Zdeprawowania Demoralizacji i Patologii
w Policji przypomina , że to Don Adamo
podpisał pozwolenie na broń dla bandyty
Don Adamo
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Groził, że zabije, ale nikt nie odebrał mu broni. Policjanci nie zawinili
mil, PAP 2011-04-05, ostatnia aktualizacja 2011-04-05 14:50:40.0
Krakowski sąd uniewinnił dwóch policjantów, oskarżonych o niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień ws. wydania pozwolenia na broń. Chodzi o mężczyznę, który mimo kontaktów ze światem przestępczym otrzymał pozwolenie, a później zastrzelił dwie osoby i popełnił samobójstwo. Według Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia, naczelnik wydziału postępowania administracyjnego KWP Leszek S. i były naczelnik wydziału kryminalnego CBŚ w Krakowie Jacek P. nie dopuścili się naruszenia przepisów w postępowaniu dotyczącym wydania pozwolenia na broń. Sprawa dotyczy strzelaniny, do której doszło drugiego sierpnia 2006 roku w barze Elena przy ul. Sarmackiej w Krakowie. 48-letni Adam B., ps. Goebbels, podszedł do stolika, przy którym siedziała jego była partnerka (właścicielka lokalu) razem z ojcem i znajomym, i zaczął strzelać. 29-letnia kobieta zginęła na miejscu. Jeden z mężczyzn zmarł kilka godzin później w szpitalu. Sprawca po oddaniu strzałów wyszedł na zewnątrz i się zastrzelił. Policja wiedziała, że groził jej śmiercią Jak ustalono, zabójca już wcześniej groził swojej byłej partnerce śmiercią, o czym kilka dni przed strzelaniną zawiadomiła ona policję. Prokuratura badała, dlaczego Adam B. kilka miesięcy wcześniej otrzymał pozwolenie na broń, pomimo kontaktów ze środowiskiem przestępczym i dlaczego mu jej nie odebrano po uzyskaniu informacji o groźbach. Efektem tego postępowania był proces karny przeciwko Leszkowi S. i Jackowi P. Toczył się on z wyłączoną jawnością i zakończył uniewinnieniem oskarżonych. Wyrok jest nieprawomocny. Odszkodowanie i zadośćuczynienie Rodzina zastrzelonego mężczyzny wystąpiła do sądu cywilnego z pozwem przeciwko policji o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Swoje roszczenia motywowała m.in. tym, że małopolscy policjanci przekroczyli uprawnienia, wydając późniejszemu zabójcy pozwolenie na broń, mimo doniesień o jego kontaktach ze światem przestępczym. Ich zdaniem policja nie dopełniła obowiązków, kiedy po uzyskaniu informacji, iż posiadacz broni grozi innym osobom zabójstwem, nie odebrała mu pozwolenia. W grudniu ubiegłego roku zapadł w tej sprawie wyrok - na jego mocy policja ma wypłacić 300 tys. zł odszkodowania rodzicom (tj. po 150 tys. zł) i 227 tys. zł córce zastrzelonego mężczyzny. Dodatkowo ma płacić córce zabitego 500-złotową rentę co miesiąc. Mimo że wyrok nie jest prawomocny, to jeśli chodzi o rentę, sąd nadał mu rygor natychmiastowej wykonalności. Od tego wyroku odwołała się reprezentująca Skarb Państwa Prokuratoria Generalna. Termin rozprawy apelacyjnej nie został jeszcze wyznaczony. Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> Policja wydała zabójcy pozwolenie na broń RMF FM, KKz /10:46 Dwóch wysokich rangą policjantów z Krakowa stanie przed sądem. Ma to związek ze strzelaniną sprzed trzech lat, w której zginęły trzy osoby - informuje RMF FM. W sierpniu 2006 r. w jednym z barów Adam B. ( Goebbels ) zastrzelił dwie osoby, a później popełnił samobójstwo. Okazało się, że legalnie posiadał broń, choć policjanci wiedzieli o jego powiązaniach ze światem przestępczym. Gdy ta sprawa wyszła na jaw, z funkcji komendanta wojewódzkiego zdymisjonowano Adama Rapackiego. W sądzie jest już akt oskarżenia. Przed sądem stanie Leszek S., naczelnik wydziału postępowań administracyjnych za nieumyślne niedopełnienie obowiązków przy wydawaniu pozwolenia na broń, oraz Jacek P., naczelnik wydziału Centralnego Biura Śledczego w Krakowie. Drugi z oskarżonych nie dopełnił swoich obowiązków, bo wiedział, że późniejszy zabójca jest niebezpieczny i może użyć broni do przestępstwa. Co więcej, skierował wniosek o przyśpieszenie wydania mu zezwolenia. Zdaniem prokuratury obaj funkcjonariusze popełnili rażące błędy. Obu oskarżonym grozi do 3 lat więzienia. Jak informuje RMF FM, Leszek S. wciąż pracuje w policji, naczelnik CBŚ odszedł już ze służby. Prezes Niezależnego Obywatelskiego Centrum Badania i Monitoringu Stopnia Zdeprawowania Demoralizacji i Patologii w Policji przypomina , że to Don Adamo podpisał pozwolenie na broń dla bandyty Don Adamo Więcej o sprawie w dziale : Z wiosną Uwaga na pijany CBŚ >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> Don Adamo narozrabiał - Jędruś Rokita zapłaci .[/color:f
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Pią 1:36, 06 Cze 2014, w całości zmieniany 256 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 1:45, 17 Sty 2007 Temat postu: Policjant brał łapówki? |
|
|
Wtorek, 16 stycznia 2007
Policjant brał łapówki?
PAP 20:30
40-letniego policjanta z komendy powiatowej w Skarżysku-Kamiennej podejrzanego o przyjęcie korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od czynności służbowych zatrzymali policjanci z biura spraw wewnętrznych.
Poinformowała o tym rzeczniczka świętokrzyskiej policji Małgorzata Sałapa-Bazak.
Rzeczniczka powiedziała, że funkcjonariuszowi przedstawiono już zarzut i zastosowano wobec niego dozór policyjny oraz poręczenie majątkowe. Nie podała szczegółów sprawy, która - jak określiła - jest rozwojowa.
Wobec funkcjonariusza zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne, które prawdopodobnie skończy się wydaleniem ze służby - dodała Sałapa-Bazak.
(js)
_______________________________________________________
Policja zatrzymała policjanta
17 Sty 2007 r .
Stróża prawa ze Skarżyska zatrzymało Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli "policja w policji".
Podejrzewany to 40-letni policjant pionu prewencji, mający kilkanaście lat doświadczenia.
Prowadził postępowania w sprawach o wykroczenia, występował w nich w roli oskarżyciela publicznego.
W poniedziałkowy wieczór został zatrzymany.
- Jest podejrzewany o to, że uzależnił swe postępowanie od otrzymania korzyści lub jej obietnicy - tłumaczył Krzysztof Skorek z zespołu prasowego świętokrzyskiej policji.
- Za co ktoś ewentualnie miałby oferować policjantowi korzyść, tego BSW nie zdradza - przyznała Małgorzata Sałapa-Bazak rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej.Wczoraj 40-latek został objęty dozorem, musi też wpłacić dwa tysiące złotych poręczenia majątkowego.Źródło:
Echo Dnia [1]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Wtorek, 16 stycznia 2007
Policjantowi zginęła broń i amunicja
PAP 16:20
Specjalna policyjna komisja oraz prokuratura wyjaśniają, w jakich okolicznościach policjant z komendy powiatowej w Sandomierzu (Świętokrzyskie) zagubił broń służbową oraz magazynek z sześcioma sztukami amunicji - poinformowała rzeczniczka świętokrzyskiej policji Małgorzata Sałapa-Bazak.
Policjant zgłosił fakt zagubienia broni swemu przełożonemu w poniedziałek. Ze wstępnych ustaleń komisji powołanej do zbadania tej sprawy przez komendanta wojewódzkiego wynika, że broń zaginęła na przełomie roku. Funkcjonariusz będąc po służbie, odpalając petardę uległ wypadkowi. Z powodu urazów ręki i oka był hospitalizowany. Po powrocie z leczenia stwierdził brak broni, którą przechowywał w domu.
Rzeczniczka dodała, że nie wiadomo jeszcze czy broń zginęła z domu policjanta, czy w czasie wypadku miał ją przy sobie. Zgodnie z przepisami resortowymi broń krótką policjant przechowuje w miejscu zamieszkania, chyba że kierownik jednostki wyda mu inne polecenie. Postępowanie w tej sprawie prowadzi też prokuratura. (sm)
____________________________________________________
Zginęła broń policjanta
17 Sty 2007 r.
W Sandomierzu szukają P-64 z pełnym magazynkiem.
To już siódmy stracony pistolet.
Pistolet P-64 zginął sandomierskiemu policjantowi.
Wraz z bronią przepadł magazynek, w którym było sześć ostrych naboi - poinformowali stróże prawa.
Źródło: Echo Dnia: Sandomierz [1]
Sytuacja jest poważna, a szefowie jednostki wczoraj nie chcieli jej komentować.Podobno do późna paliły się w poniedziałek światła w gabinecie komendanta sandomierskiej policji. Tego dnia jeden z funkcjonariuszy - ponoć policjant pionu kryminalnego mający za sobą 16 lat pracy w garnizonie - zgłosił, że nie wie gdzie jest jego broń. Służbowy walter P-64 z sześcioma nabojami w magazynku.- Zgodnie z obowiązującymi przepisami resortowymi, policjant przechowywał broń w domu. Do utraty doszło na przełomie tego i ubiegłego roku. Policjant, po tym jak w czasie wolnym od służby miał wypadek z petardą, trafił do szpitala - opowiada rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji Małgorzata Sałapa-Bazak. - Zgodnie z przepisami, na czas zwolnienia czy urlopu policjant powinien przekazać broń swemu przełożonemu - uzupełnia.Podobno to po wyjściu ze szpitala i powrocie do domu stróż prawa zorientował się, że jego pistolet gdzieś zniknął. W poniedziałek funkcjonariusz zgłosił sprawę swemu bezpośredniemu przełożonemu. Ten przekazał ją dalej. W świętokrzyskiej komendzie wojewódzkiej powołano specjalną komisję mającą wyjaśnić sprawę.- Równoległe postępowanie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Sandomierzu - informowała wczoraj popołudniem Małgorzata Sałapa-Bazak.- Nie dysponujemy jeszcze dokumentami sprawy. Na razie mamy jedynie ustne zawiadomienie komendanta powiatowego - tłumaczyła Elżbieta Jabłońska-Rak, prokurator rejonowy w Sandomierzu.Ani będący wczoraj w Kielcach komendant powiatowy sandomierskiej policji Janusz Myśliwy, ani jego zastępca Zbigniew Plewa nie chcieli wczoraj komentować sprawy. Funkcjonariusz do którego należał pistolet prawdopodobnie nadal jest na zwolnieniu. Niewykluczone, że gdy wróci do pracy mogą go czekać konsekwencje dyscyplinarne.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
wyszkowski gangster "Koczis" poszedł na współpracę z prokuraturą i został świadkiem koronnym. Opowiedział też o łapówkach. Obciążył b. komendanta policji w Wyszkowie (proces trwa jeszcze), policjantów, strażników więziennych, ławnika, także mec. P. Marek M. podczas konfrontacji z "Koczisem" pękł i przyznał się do winy. Za przyjęcie kilku łapówek skazany został na dwa lata w zawieszeniu i 2 tys. zł grzywny. Policja nie wydaliła go ze służby, pozwoliła odejść na emeryturę.
Znany adwokat przed sądem za nakłanianie do korupcji i fałszywych zeznań
wrób 2006-12-21, ostatnia aktualizacja 2006-12-21 22:09:10.0
W czwartek rozpoczął się proces znanego warszawskiego mecenasa. Andrzej P., adwokat m.in. znanych gangsterów, na ławie oskarżonych usiadł za nakłanianie do łapówek i składania fałszywych zeznań b. policjanta Chyba pierwszy raz w Warszawie policja wprowadziła adwokata na salę rozpraw w kajdankach. Mec. Andrzej P. w korytarzu ukrył je, zręcznie zasłaniając złożone ręce teczką z dokumentami. Usiadł na miejscu dla oskarżonych. Przed nim troje kolegów z palestry. Następne godziny pokazały, jak zaciekle będą go bronić. Za sędziowskim stołem też trójka sędziów i to zawodowych (nie ma ławników). To podkreśla rangę sprawy.Proces zaczął się od potyczki. Prokurator Jacek Nieszapur przyniósł do sądu PIT-y, by wykazać, jakie były dochody mecenasa. Oskarżony Andrzej P. zadeklarował 70 tys. zł. Z dokumentów skarbowych za pierwsze pół roku 2006 wynika, że było to co najmniej 150 tys. zł (drugie półrocze Andrzej P. spędził w areszcie). Adwokat protestuje i dodaje, że ma też ok. 1,3 mln zł długów (kredyty i pożyczki).Znacznie mniejsze kwoty padają w zasadniczym, korupcyjnym wątku sprawy. Prokuratura oskarża mec. P., że w 2001 r. nakłaniał Marka M., funkcjonariusza policji sądowej, do przyjęcia od Marzeny O., żony "Uchala", herszta gangu w Wyszkowie, pieniędzy w zamian za "nieformalne" widzenia. W zarzucie żadna kwota nie jest wymieniona.
W zeznaniach Marek M. precyzował wczoraj, że były to łapówki w wysokości 300-400 zł. Od żony "Uchala" przyjął je cztery razy, od żony innego z oskarżonych o gwałt Wiesława P. ps. "Koczis", dziś świadka koronnego, wziął takie pieniądze trzy razy. Po połowie dzielił się z kolegą ze służby.Adwokat Andrzej P. do winy się nie przyznaje. Marek M. wyjaśniał, że pieniądze dostał od gangsterów, nie od adwokata. Mec. Andrzej P. miał tylko ręczyć, że Marzena O., czyli "Uchalowa", to "porządna firma" i stwierdzić: "będziesz miał na wyprawkę". Bo policjantowi urodzić się właśnie miało drugie dziecko. Sprawa wyszła na jaw w 2004 r., gdy wyszkowski gangster "Koczis" poszedł na współpracę z prokuraturą i został świadkiem koronnym. Opowiedział też o łapówkach. Obciążył b. komendanta policji w Wyszkowie (proces trwa jeszcze), policjantów, strażników więziennych, ławnika, także mec. P. Marek M. podczas konfrontacji z "Koczisem" pękł i przyznał się do winy. Za przyjęcie kilku łapówek skazany został na dwa lata w zawieszeniu i 2 tys. zł grzywny. Policja nie wydaliła go ze służby, pozwoliła odejść na emeryturę.41-letni mężczyzna trząsł się wczoraj w sądzie ze zdenerwowania. - Przez tę sprawę żona mi się rozchorowała. Zapłaciłem za swoją głupotę - powtarzał. Sąd przesłuchiwał świadka blisko sześć godzin, skończył o 17.11. Pytania na przemian zadawało mu czworo adwokatów, w tym oskarżony. Zeznania Marek M. zmieniał bowiem kilkakrotnie. Nie pamiętał szczegółów takich jak nazwiska, daty czy kwoty. Pamiętał za to dobrze, jak w maju tego roku, jeszcze podczas śledztwa, mec. P. podszedł do niego na ulicy (właśnie miała się odbyć ich konfrontacja w prokuraturze), zaczepił: "Panie Marku, co pan się boi, ucieka przede mną?". Następne słowa mecenasa prokuratura przekuła na kolejny zarzut. Według relacji b. funkcjonariusza Andrzej P. miał mu zasugerować, żeby zmienił zeznania w prokuraturze i powiedział, że nie chodziło o łapówkę za "nieformalne widzenie", a tylko o podanie paczki "Uchalowi". Słowa funkcjonariusza wystarczyły, by zatrzymać i aresztować mecenasa za nakłanianie go do fałszywych zeznań. Już po godz. 18 sąd decydował, czy mec. P ma zostać w areszcie, czy też zdjąć mu w końcu kajdanki (długo argumentował za tym mec. Marian Hilarowicz). Znów mówiło się o pieniądzach. Andrzej P. Wigilię spędzi w domu, ale pod warunkiem że wpłaci 300 tys. zł poręczenia. Mec. P. trafiał na łamy "Gazety Stołecznej" już kilka razy. Wtedy gdy bronił przed sądem hersztów "Pruszkowa" - "Słowika" i "Bola". I wtedy gdy jako jeden z pierwszych przedstawicieli palestry trafił przed oblicze sądu w roli oskarżonego. Bo wczorajsza sprawa nie była pierwszą mecenasa. Skazany został kilka tygodni temu za przedstawienie w sądzie zaświadczenia lekarskiego stwierdzającego nieprawdę. W lipcu 1997 r. dołączył je do wniosku o zamianę aresztu na kaucję dla Sławomira O. "Uchala" (oskarżonego wówczas o udział w napadzie na pułtuski ZOZ). Proces trwał wiele lat. Skończył się karą 36 tys. zł grzywny i zakazem wykonywania zawodu dla Andrzeja P. przez trzy lata. Wyrok nie jest prawomocny.
wrób
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policyjny donos na przełożonego
23 Gru 2006 r.
Policjanci z Jeleniej Góry napisali skargę na swojego szefa i jego zastępców do ministra sprawiedliwości i komendanta głównego policji. Oskarżają swych przełożonych o poświadczanie nieprawdy i fałszowanie statystyk.Komendant i jego zastępcy mieli rzekomo tuszować nie wykryte sprawy, tak aby nie miało to wpływu na decyzję o nagrodach.Skarga zawiera również informację dotyczące nagradzania znajomych komendantów podległych jednostek za fikcyjny udział w różnych wydarzeniach.
Kierownictwo komendy twierdzi, że nie komentuje sprawy, jednak owe zawiadomienie nazywa śmieciem.Policjanci twierdzą, że dokumenty, które posiadają nie są śmieciami i że gotowi są je udostępnić
RMF FM
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Komendant odpowie za śmierć policjantów?
urszulas, PAP 2006-12-07, ostatnia aktualizacja 2006-12-07 10:19:41.0
Odpowiedzialność moralną, a także prawną za śmierć dwojga policjantów z Dworca Centralnego ponosi komendant tego posterunku - powiedział w wywiadzie dla "Dziennika" komendant główny policji Marek Bieńkowski.
- Nie wolno mu było wydać polecenia takiego wyjazdu - dodaje.
- Niewątpliwie winę moralną, niewykluczone, że również karną, ponosi Tomasz Serafin, dyrektor departamentu, który (...) był kolegą komendanta tego posterunku. Zadziałało niedopuszczalne w policji kolesiostwo - powiedział Bieńkowski.- Nowe porządki - mówi komendant główny policji - trudno zaprowadzić z miesiąca na miesiąc. Dałem jednak wyraźne sygnały wszystkim podwładnym, jakimi zasadami winien kierować się policjant. Sam jeżdżę poza służbą prywatnym samochodem. Wprowadziliśmy do przepisów policyjnych zasadę składania oświadczeń majątkowych. Jeśli złapiemy policjanta na korupcji, traci on policyjną emeryturę i mieszkanie służbowe. Sprawdzamy też jego uczciwość na wykrywaczu kłamstw. Rozbudowujemy biuro spraw wewnętrznych, słowem: zaostrzamy dyscyplinę.- Zmieniłem większość komendantów wojewódzkich i powiatowych. Czy to nie jest sygnał mówiący: panowie, skończyły się czasy kolesiostwa, niejasnych źródeł dochodów, podkreśla komendant główny policji - zastanawia się Bieńkowski.urszulas .
PAP
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Minister i Komendant stanęli przed posłami
14 Gru 2006 r
Onet:
B. komendant komisariatu kolejowy policji Waldemar P. początkowo poszukiwał zaginionych policjantów na własną rękę, a szefa stołecznej policji powiadomił o ich zaginięciu dopiero po ponad 2 godzinach od uzyskania tej informacji - poinformował posłów Ludwik Dorn.
Szef MSWiA Ludwik Dorn przedstawia komisji informację dotyczącą okoliczności tragicznej śmierci sierżant Justyny Zawadki i młd. aspiranta Tomasza Twardo. Policjanci zginęli w wypadku wracając w nocy z piątku na sobotę 2 grudnia do Warszawy z Siedlec. Wcześniej na niezgodne z procedurami polecenie b. szefa komisariatu kolejowego odwozili b. dyrektora MSWiA Tomasza Serafina.Wicepremier powiedział m.in., że Serafin zadzwonił do szefa kolejowego komisariatu ok. godz. 1.50 w nocy. Prosząc o odwiezienie tłumaczył, że "uciekł mu ostatni pociąg".
Dorn poinformował też, że Waldemar P. mimo, iż wiedział o zaginięciu policjantów od ok. 7 rano w sobotę, zdając komendantowi stołecznemu relację z przebiegu służby mówił, że "nie doszło do żadnych szczególnych zdarzeń".Zaginięcie funkcjonariuszy zgłosił dopiero o godz. 9.30.
Dorn ocenił, że akcja poszukiwania dwojga policjantów z warszawskiego komisariatu kolejowego przeprowadzona była dobrze, niedostatecznie jednak sprawdzono hipotezę wypadku drogowego.Także komendant główny policji Marek Bieńkowski podkreślił, że niedostatecznie wykorzystano informacje z policyjnych baz danych dotyczące kolizji i wypadków w rejonie, gdzie znaleziono poloneza funkcjonariuszy."To jest nasz błąd, mogliśmy przewidzieć taką sytuację i ją sprawdzić" - dodał. Wyjaśniał, że obecnie takie informacje są bardzo rozproszone i, że polecił już podjęcie technicznych działań, które zintegrują dane gromadzone w odrębnych bazach.Bieńkowski zaznaczył też, że wynikające z tego opóźnienie w poszukiwaniu sierżant Justyny Twardo i mł. aspirant Tomasza Twardo nie miały większego znaczenia - policjanci nie mieli bowiem szansy na przeżycie. Utonęli gdy ich auto wpadło do rozlewiska rzeki Kostrzyń.Dorn i Bieńkowski przedstawiają na Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych informacje na temat okoliczności śmierci i akcji poszukiwaczej dwojga policjantów z warszawskiego komisariatu kolejowego.
Adres WWW tego artykułu to:
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Zaginięcie policjantów ma związek z napadem na stację benzynową ?
PAP 2006-12-04, ostatnia aktualizacja 2006-12-04 10:41:15.0
Policja bada, czy nie ma związku między zaginięciem policjantów a napadem rabunkowym na stację paliw w Nowych Osinach, do którego doszło w sobotnią noc ok. godz. 3. Właściciela pobiło dwóch mężczyzn, ukradli kasetkę z 6 tys. złotych i uciekli Hondą Civic.Rozpatrywane są też inne hipotezy wyjaśniające przyczyny zaginięcia dwójki funkcjonariuszy: począwszy od tego, że funkcjonariusze sami opuścili służbę - po działanie grup przestępczych.Poszukiwania dwojga policjantów trwają już trzecią dobę. W akcji bierze udział ok. 500 policjantów; ok. 200 przeczesuje w poniedziałek rano las w okolicach Mińska Mazowieckiego.To jest sprawa priorytetowa - To jest dla nas sprawa priorytetowa. Mamy nadzieję, że funkcjonariusze żyją, i że wkrótce ich znajdziemy - powiedział w poniedziałek komendant stołeczny policji Jacek Kędziora.Policjanci zaginęli po tym, jak odwieźli do domu w Siedlcach dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego MSWiA. W tej sprawie, na polecenie komendanta głównego policji Marka Bieńkowskiego, postępowanie prowadziły wydział inspekcji i kontroli Komendy Stołecznej Policji oraz Biuro Bezpieczeństwa Wewnętrznego Komendy Głównej Policji.Z ich ustaleń wynika, że to komendant komisariatu kolejowego, na prośbę urzędnika (który spóźnił się na pociąg), polecił policjantom odwieźć go do domu. Szef komisariatu został już odwołany, wyniki postępowania przekazano prokuraturze, w celu pociągnięcia do odpowiedzialności karnej osób, które w tej sprawie przekroczyły swoje uprawnienia.W poszukiwania zaangażowano śmigłowiec W poszukiwaniach zaginionych policjantów biorą udział funkcjonariusze z prewencji, CBŚ, ale także analitycy kryminalni. W akcję zaangażowany jest również śmigłowiec z kamerami termowizyjnymi. Sprawdzane są m.in. hotele i stacje benzynowe, przeczesywane lasy i jeziora. Dotychczas nie było żadnego sygnału, by funkcjonariusze trafili do jakiegoś szpitala.Po raz ostatni samochód zaginionych - nieoznakowany zielony polonez, o numerach rejestracyjnych WJ 09398 - zarejestrowały kamery monitoringu stacji paliw Statoil w miejscowości Gręzów pod Siedlcami ok. godz. 3 w nocy. Policjanci dotąd nie skontaktowali się ani ze swoimi przełożonymi ani z najbliższymi.Broń miała tylko policjantka Jak poinformował w poniedziałek rzecznik komendanta stołecznego policji Mariusz Sokołowski, cały czas milczy też telefon komórkowy, który miał przy sobie sierż. Twardo. Policjanci nie mieli radiostacji, jedynie st. post. Zawadka miała policyjną broń.W KSP działa też specjalny sztab nadzorujący akcję poszukiwawczą. Rozpatrywane są różne wątki: począwszy od tego, że funkcjonariusze sami opuścili służbę - po działanie grup przestępczych. Policja bada też, czy nie ma związków pomiędzy zaginięciem policjantów a napadem rabunkowym na stację paliw w Nowych Osinach (k. Mińska Mazowieckiego). Doszło do niego także w sobotnią noc ok. godz. 3. Właściciela pobiło dwóch mężczyzn, ukradli kasetkę z 6 tys. złotych i uciekli Hondą Civic.Wewnętrzne postępowanie wyjaśniające w sprawie wyjazdu policjantów do Siedlec prowadzone jest także w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jego wszczęcie polecił w sobotę wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn.Rzecznik resortu Tomasz Skłodowski poinformował w niedzielę, że prośba dyrektora DBP nie miała charakteru polecenia służbowego i nie miała bezpośredniego związku z wykonywanymi obowiązkami. -Decyzje dotyczące odpowiedzialności dyrektora zostaną podjęte w najbliższych dniach, po jego powrocie z zagranicznej podróży służbowej - dodał.Sierżant Twardo jest w służbie od czterech lat, policjantka - od dwóch.Policja cały czas apeluje o kontakt osoby, które widziały funkcjonariuszy lub ich samochód, albo mają informacje o ich losie. Można dzwonić pod numer 997 lub kontaktować się z najbliższą jednostką policji. Wszystkie informacje są na bieżąco sprawdzane.
PAP
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
sobota, 02 grudnia 2006 - 17:01
Decyzją komendanta głównego Policji zarządzono w całym kraju poszukiwania dwojga policjantów z Komisariatu Kolejowego Policji, którzy dziś w nocy, wykonując zlecone im zadania nie powrócili ze służby. Sierż. Tomasz Twardo i st. post. Justyna Zawadka jechali nieoznakowanym, zielonym Polonezem o nr rej. WI 09398 na trasie pomiędzy Siedlcami a Warszawą.
Zobacz zdjęcia poszukiwanych :
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
MSWiA bada, czy prokuratura przeszkadza policji .
04 Gru 2006 - 07:45
"Rzeczpospolita": MSWiA przygotowuje raport o niesłusznych oskarżeniach policjantów przez prokuraturę.
Dokument ma trafić na biurko premiera. Sporządzenie go zlecił odpowiedzialny za policję wiceminister Marek Surmacz. W raporcie mają być opisane wszystkie przypadki oskarżenia bądź postawienia zarzutów policjantom, które skończyły się uniewinnieniami przed sądem albo umorzeniem spraw ze względu na brak dowodów.Rzecznik resortu potwierdził gazecie przygotowywanie takiego dokumentu, ale o szczegółach mówić nie chciał. "Rzeczpospolita" domniemywa, że ministerstwo doszło do wniosku, iż w niektórych przypadkach prokuratorzy przeszkadzają policjantom w pracy.Ostateczna decyzja o przygotowaniu raportu, który ma - jak twierdzą rozmówcy dziennika - zmusić ministra Zbigniewa Ziobrę do zrobienia porządków w prokuraturze, zapadła w minionym tygodniku, kiedy prokuratura w Ostrołęce odwołała się od wyroku uniewinniającego troje policjantów kierujących akcją w Magdalence w marcu 2003 roku.
[link widoczny dla zalogowanych]
Onet.pl
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Spisek przeciwko komendantowi poznańskiej policji?
13 Lis 2006 - 18:53
Głos Wlkp:
Zdzisław S., były szef poznańskiej policji oraz obecny kandydat na radnego, złożył wyjaśnienia w sprawie nieprawidłowości w funkcjonowaniu poznańskiej „drogówki". Podczas przesłuchania stwierdził, że podlegli mu funkcjonariusze zawiązali spisek przeciwko niemu.
Postępowanie w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Pile. W połowie października śledczy przedstawili Zdzisławowi S. zarzut przekroczenia uprawnień. Były komendant nie złożył wówczas wyjaśnień. Nie stawił się również na kolejny termin. Dopiero później zdecydował się mówić. Prokuratura przychyliła się do jego wniosku i w tym tygodniu doszło do przesłuchania.
Jak udało nam się ustalić, były komendant Zdzisław S. powiedział, że za całą sprawą stoją funkcjonariusze, którzy chcieli usunąć go ze stanowiska. Śledczy nie dali jednak wiary tym wyjaśnieniom.
Prawdopodobnie jeszcze w tym miesiącu gotowy będzie akt oskarżenia przeciwko niemu.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Przekupni funkcjonariusze drogówki .
Sid 2006-09-21, ostatnia aktualizacja 2006-09-22 11:50
Trzech policjantów z chrzanowskiej drogówki podejrzanych jest o przyjmowanie łapówek za przymykanie oczu na wykroczenia.Cała trójka została zatrzymana przez funkcjonariuszy Biura Spraw Wewnętrznych (tropi nieuczciwych policjantów). BSW i policjanci z komendy chrzanowskiej od prawie roku badali informacje dotyczące korupcyjnych powiązań kilku chrzanowskich funkcjonariuszy. Zatrzymani to: 34-letni sierżant sztabowy z 14-letnim stażem pracy, oraz dwaj sierżanci, którzy w służbie są od 10 lat. Poza nimi wpadły jeszcze dwie inne osoby, które pośredniczyły w przekupstwach. Jedna z nich to były funkcjonariusz tej jednostki, zwolniony z pracy na wniosek komendanta trzy lata temu. Policjantom postawiono zarzuty przyjmowania łapówek i przekroczenia uprawnień. Jeden z nich za łapówkę miał zmienić zapis w służbowym notatniku dotyczący szybkości, z jaką jechał zatrzymany do kontroli właściciel samochodu. Dzięki temu mógł ukarać sprawcę znacznie niższym mandatem. Inni za obietnicę dwóch butelek alkoholu zrezygnowali z ukarania zatrzymanego kierowcy. Jak podkreślają śledczy, sprawa jest wielowątkowa i policja nie chce ujawniać szczegółów.
Sid
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Szef policji spowodował wypadek, ale jego rzecznik milczał
Lubelskie
27 Wrz 2006 - 06:44
Chodzi o inspektora Krzysztofa Rodaka, zastępcę komendanta wojewódzkiego z Lublina, który staranował swoim renault laguną auto innego policjanta z Tomaszowa Lubelskiego .
Do wypadku doszło w sobotę ok. godz. 15.15 w miejscowości Hutki, niedaleko Krasnobrodu na Roztoczu. 52-letni Rodak, jadąc z żoną, nie zatrzymał się przed znakiem "stop" i wyjechał na główną drogę, gdzie uderzył w audi należące do policjanta z sekcji zajmującej się zwalczaniem przestępczości gospodarczej, który podróżował z teściową, żoną i czwórką dzieci. Teściowa razem z dziećmi trafiła do szpitala. Ma złamaną rękę i ogólne obrażenia, jej leczenie potrwa kilka tygodni. Na szczęście nic poważnego nie stało się żadnemu z czworga dzieci w wieku od 9 do 11 lat, które po obserwacji wróciły do domu. Rodakowi i jego żonie nic się nie stało.
Okoliczności wypadku komendanta bada prokuratura. - Na miejscu zabezpieczyliśmy wszystkie dowody. Obecnie czekamy na dokumentację medyczną, dzięki której poznamy charakter obrażeń - mówi Dorota Kamińska-Piluś, szefowa Prokuratury Rejonowej w Zamościu.
Wina Rodaka nie budzi zastrzeżeń, na miejscu przyznał się do wymuszenia pierwszeństwa, wszystko wskazuje więc na to, że śledczy przedstawią mu zarzut spowodowania wypadku z ciężkimi obrażeniami ciała, za co według art. 177 kodeksu karnego grozi mu od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia. Kiedy tak się stanie, Rodak zostanie zawieszony w czynnościach, a jego zarobki obniżone do połowy. To prawdopodobnie będzie oznaczać koniec jego kariery w policji: Rodak objął funkcję 14 lipca tego roku.
Choć zgodnie z procedurą komendant wojewódzki lubelskiej policji Janusz Guzik wiedział o kraksie swojego podwładnego już kwadrans po zdarzeniu, informacja o wypadku komendanta nie znalazła się w policyjnych e-mailach przesyłanych każdego dnia lubelskim mediom.
- Źle się stało, że nie poinformowaliśmy o tym opinii publicznej. Rozmawiałem już o tym z moim rzecznikiem prasowym, który oświadczył, że błąd w tej sprawie popełnił jeden z jego pracowników. Wyjaśnię tę sprawę - powiedział nam wczoraj wieczorem Guzik. - Nie informowaliśmy o wypadku, myśląc, że obrażenia poszkodowanej kobiety nie będą tak poważne - powiedział nam rzecznik Guzika Janusz Wójtowicz.
Jacek Brzuszkiewicz
Artykuł ze strony Internetowe Forum Policyjne
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
SĄD Osiem lat dla byłego komisarza .
06 . 10 . 2006 r .
Koniec gangu w policji
Sześciu policjantów ze Śląska, którzy pomagali gangsterom w tuszowaniu ich przestępstw, skazał wczoraj sąd w Katowicach. Osiem lat więzienia odsiedzi były komisarz z Komendy Wojewódzkiej w Katowicach Krzysztof M. Sąd skazał też osiem innych osób, wśród nich pięciu policjantów z Katowic, Bytomia i Siemianowic Śląskich. Dostali wyroki od półtora roku do trzech lat więzienia. Według sądu Krzysztof M., policjant zajmujący się rozpracowywaniem najgroźniejszych grup przestępczych na Śląsku, od 1997 roku współpracował z gangsterami. Za łapówki komisarz przekazywał m.in. Andrzejowi M., gangsterowi związanemu z grupą wołomińską, informacje o śledztwach w sprawach gangu. Zdradził np., kto składa obciążające go zeznania w sprawie napadu na Makro Cash and Carry w Zabrzu w 1999 r. (złodzieje ukradli 1,3 mln zł). Świadek został zamordowany w 2001 r. Krzysztof M. odpowiadał także za branie łapówek za tuszowanie sprawy napadu na hurtownię w Siemianowicach Śląskich. Inni funkcjonariusze pomagali Krzysztofowi M. lub przymykali oko na jego przestępstwa. Informatyk zaś miał usunąć z policyjnej bazy danych informację o karalności żony komisarza.
pra, pap
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Jednym z zatrzymanych w tej sprawie jest funkcjonariusz policji z Gniezna, który jest podejrzany o współpracę z gangsterami !
Policja rozbiła gang stręczycieli .
Przestępcy z uprawiania prostytucji przez kobiety czerpali duże zyski /RMF
Środa, 20 września (11:05)
Policjanci poznańskiego Centralnego Biura Śledczego rozbili zorganizowaną grupę stręczycieli, którzy m.in. za pieniądze oddawali do adopcji dzieci wykorzystywanych kobiet.
Jak poinformowała rzeczniczka wielkopolskiej policji, Ewa Olkiewicz, pięciu zatrzymanych mężczyzn nakłaniało do uprawiania prostytucji znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej kobiety, a następnie organizowali im możliwość uprawiania tego procederu, początkowo na drogach Wielkopolski, a później także w agencjach towarzyskich w Niemczech i Szwajcarii.
- Przestępcy z uprawiania prostytucji przez uzależnione od nich kobiety czerpali duże zyski, zabierając im ponad połowę uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Młode dziewczyny, które wpadały w sidła grupy, były "odsprzedawane" innym przestępcom, natomiast w przypadku, gdy zachodziły w ciążę, ich dzieci, za pieniądze, były oddawane do nielegalnej adopcji poza granicami kraju - powiedziała Olkiewicz.
Na wniosek CBŚ zatrzymanym mężczyznom Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu przedstawiła zarzuty m.in. czerpania korzyści majątkowych z prostytucji oraz nielegalnych i przeprowadzanych poza granicami Polski adopcji dzieci wykorzystywanych kobiet w Polsce i za granicą. W tym zakresie CBŚ współpracuje z policją niemiecką.
Prokuratura wystąpi do Sądu Rejonowego w Poznaniu o zastosowanie tymczasowego aresztowania w stosunku do pięciu podejrzanych - mieszkańców Gniezna i okolic. Trwają ich przesłuchania.
- Poznańskie Centralne Biuro Śledcze oraz Prokuratura Apelacyjna ustalają listę pokrzywdzonych kobiet oraz kolejne przestępstwa popełnione przez członków grupy, dlatego nie wykluczamy kolejnych zatrzymań - powiedziała Olkiewicz.
Na podstawie dotychczas przedstawionych zarzutów podejrzanym grożą kary do 10 lat pozbawienia wolności.
Jednym z zatrzymanych w tej sprawie jest funkcjonariusz policji z Gniezna, który jest podejrzany o współpracę z gangsterami.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjant oskarżony o wymuszanie korzyści majątkowej .
sid 2006-09-15, ostatnia aktualizacja 2006-09-15 00:32:00.0
Wysokiej łapówki za rezygnację z ukarania zażądał od kierowcy policjant z sekcji ruchu drogowego komendy miejskiej w Krakowie. Stanie za to przed sądem.Krakowska prokuratura oskarża policjanta o próbę wymuszenia łapówki i "przyjęcie obietnicy otrzymania korzyści majątkowej". Policjant od kilku lat służył w krakowskiej drogówce. Udało się go zatrzymać dzięki zeznaniom samego kierowcy.Mężczyzna przewoził busem ludzi do pracy. Niedaleko ul. Kocmyrzowskiej zatrzymał go policyjny patrol. Funkcjonariusz drogówki wszedł do środka i zażądał dokumentów. Kierowca dał mu prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Nie miał jednak przy sobie wypisu z licencji na przewóz ludzi. Policjant nakazał mu, by udał się z nim do radiowozu, gdzie siedział drugi funkcjonariusz. - Wie pan, jaka za to grozi kara? Dwa i pół tysiąca złotych - powiedział do kierowcy. Szofer prosił, żeby mu darowano, bo za trzy godziny przywiezie z domu potrzebny dokument. - Dogadajcie się po męsku - rzucił jeden z funkcjonariuszy, wychodząc z radiowozu. Drugi oświadczył kierowcy, że ma przynieść 1250 zł w to samo miejsce. Nie domagał się już licencji. W jego notatniku nie ma też żadnej wzmianki, że zatrzymał kierowcę do kontroli.Kierowca po powrocie do domu postanowił powiadomić o korupcyjnej propozycji wydział wewnętrzny komendy wojewódzkiej. Dzięki jego zeznaniom jeszcze tego samego dnia zatrzymano policjanta, który domagał się łapówki. Podejrzany funkcjonariusz nie przyznaje się do zarzutów. Twierdzi, że zatrzymał do kontroli inny samochód, by sprawdzić stan trzeźwości kierowcy, a potem pomagał przy usunięciu kolizji drogowej.
sid
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Pruszków: mafioso z pozwoleniem na broń
źródło: PAP [12.09.06]
Kasjer mafii pruszkowskiej Janusz G. "Graf" dostał zezwolenie na broń ostrą. Pozwolenie, które wydał mu dzisiejszy zastępca komendanta głównego generał Ryszard Siewierski, nie jest jedyną decyzją korzystną dla mafiosów podjętą w siedzibie stołecznej policji - ustalili reporterzy "Dziennika".
Pistolet kalibru 9 mm w mieszkaniu "Grafa" znaleźli policjanci z Centralnego Biura Śledczego. Nie byliśmy zaskoczeni, że ma broń. W końcu przyjechaliśmy po bandytę związanego z mafią pruszkowską - mówi oficer Komendy Głównej Policji. Zdziwili się dopiero, gdy Janusz G. roześmiał się i oświadczył, że pistolet ma legalnie.
Muszę to potwierdzić: pozwolenie zostało wydane wiosną 2004 r. Pod dokumentami podpisał się ówczesny komendant stołecznej policji generał Ryszard Siewierski - wyjaśnia rzecznik stołecznej policji podinspektor Mariusz Sokołowski. Dziś sam Siewierski, który od tamtej pory awansował na stanowisko zastępcy komendanta głównego, twierdzi, że niczego nie pamięta.
Gazeta ustaliła, że w dokumentach Janusza G. nie było żadnej wzmianki o jego związkach ze światem przestępczym. Była jedynie adnotacja, że w konflikt z prawem wszedł na początku lat 70. Ten wyrok uległ zatarciu, więc nie mógł być przesłanką do odrzucenia wniosku o wydanie pozwolenia - mówi jeden z rozmówców gazety.
Fakt, by w chwili wdawania pozwolenia na broń o "Grafie" nic nie wiedzieli policjanci z wydziału kryminalnego i przestępczości gospodarczej stołecznej policji, wydaje się - według "Dziennika" - mało prawdopodobny. Policja nie miała żadnej informacji o kasjerze mafii pruszkowskiej? To nawet nie jest śmieszne, to niepokojące. Można jedynie podejrzewać najgorsze. To znaczy, można podejrzewać sprzedawanie informacji gangsterom o tym, co robi w ich sprawie policja - komentuje rozmówca gazety z KGP.
______________________________________________
Dotychczas nie udało się ustalić , czy Krakowskie CBŚ-e ,
załatwiły też broń kapusiowi Markiewiczowi .
Czy również kapuś Markiewicz upozorował strzelaninę , której miał paść ofiarą ?
Sprawę bada Krakowska Prokuratura .
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Opolscy policjanci oskarżeni o usiłowanie gwałtu
11 Wrz 2006
Prokuratura Okręgowa w Opolu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciw sześciu policjantom z tamtejszej komendy miejskiej policji. Wśród zarzutów są m.in. usiłowanie gwałtu, oraz wymuszenia zeznań" - poinformowała w poniedziałek rzeczniczka opolskiej prokuratury okręgowej, Lidia Sieradzka.
Źródło: GAZETA.PL [1]
Najcięższe przestępstwa prokurator zarzuca Tomaszowi J., który w momencie popełnienia zarzucanych mu czynów był policjantem wydziału kryminalnego opolskiej komendy miejskiej. "Łącznie postawiliśmy mu kilkanaście zarzutów, wśród których jest m.in. usiłowanie gwałtu i wymuszanie zeznań przemocą, groźbą i biciem" - powiedziała Sieradzka.
Do próby zgwałcenia, oraz doprowadzenia do "innej czynności seksualnej" doszło w budynku komendy miejskiej policji, w pomieszczeniu służbowym Tomasza J. W tym samym miejscu funkcjonariusz miał dopuszczać się wymuszania zeznań u zatrzymanych.
"Były to wymuszenia przyznania się do winy, lub obciążenia innych przez osoby zatrzymane za rozboje i przestępstwa zw. z narkotykami" - wyjaśniła rzeczniczka.
Tomasz J. jest również oskarżony o bezprawne przechowywanie i dysponowanie skradzionymi dowodami osobistymi, a także przekroczenie uprawnień, oraz nie podjęcie czynności służbowych w sprawie wymuszenia rozbójniczego. "Zamiast tego mężczyzna zlecił innej osobie +załatwienie+ tej sprawy za wynagrodzeniem" - relacjonowała prok. Sieradzka.
Tomaszowi J., który do dziś przebywa w areszcie grozi kara do 10 lat więzienia. "Dziś gwałt jest zagrożony karą do 12 lat pozbawienia wolności, ale w chwili popełnienia czynu górną granicą było 10 lat" - wyjaśniła Sieradzka.
Oprócz Tomasza J. na ławie oskarżonych zasiądzie pięciu innych funkcjonariuszy policji. Obecnie są oni zawieszeni w czynnościach, a jedna osoba odeszła na rentę.
Współoskarżeni albo pomagali w wymuszaniu zeznań, albo - wiedząc o przestępczych praktykach jakich dopuszczał się Tomasz J. - nie zapobiegli im, i nie powiadomili o tym przełożonych.
Artykuł ze strony Internetowe Forum Policyjne
[link widoczny dla zalogowanych]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Jak NIEUDOLNI , NIEWYDOLNI , SKORUMPOWANI I WIECZNIE PIJANI
prowadzą śledztwa :
Bartoszyce: siedział za niewinność
źródło: GAZETA OLSZTYŃSKA [06.09.06]
21-letni Łukasz W. siedział w areszcie w Bartoszycach dwa tygodnie za przestępstwo którego nie popełnił. Dopiero gdy zainteresowaliśmy się sprawą, znalazł się właściwy sprawca, a niewinny chłopak wyszedł na wolność.
Łukasz W. wyszedł już na wolność, wczoraj odebrał swoje rzeczy z bartoszyckiego aresztu. Twierdzi, że były to dwa długie tygodnie. - Byłem tam źle traktowany. Wmawiano mi, że jestem winny, zabraniano kontaktu z rodziną - wspomina chłopak. Koszmar Łukasza trwałby pewnie nadal, gdyby nie upór jego brata - Sebastiana. To on w kilka dni wykazał błędy śledczych i kontaktując się z naszą redakcją w Kętrzynie, wywalczył wolność 21-letniego Łukasza.
Chłopak trafił za kratki za pobicie Lecha M., kierownika gospodarczego Zespołu Szkół w Kętrzynie. Przed sądem groziła mu kara nawet kilku lat więzienia. Do zdarzenia doszło rankiem 22 sierpnia, gdy kierownik z konserwatorem wyruszyli na obchód nieczynnego od dwóch lat internatu przy ulicy Reja. W jednym z pokoi przebywał nielegalny lokator; przyłapany rzucił się na pracowników. Gdy na miejsce przybyła policja, napastnika już nie było. Kierownik stracił komórkę i saszetkę z dokumentami, które wypadły mu podczas szarpaniny. Rany miał tak poważne, że na trzy dni trafił do szpitala. Łukasz W. był tym czasie w okolicy. Wracał z imprezy, którą urządził z kolegami. Policjanci pojawili się w jego mieszkaniu tego samego dnia późnym popołudniem. Szukali koszulki, którą opisał pobity kierownik. Nie znaleźli jej, ale chłopaka zabrali na komendę. Podczas okazania, Lech M. nie wskazał na Łukasza. Dlaczego więc aresztowano Łukasza? - Dla dobra śledztwa nie możemy tego powiedzieć - zastrzegał nam Dariusz Ślęzak, zastępca komendanta kętrzyńskiej policji.
Tymczasem Mieczysław Orzechowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej twierdzi, że Łukasz W. trafił za kraty, bo wskazał go poszkodowany. - Takie mam informacje z kętrzyńskiej prokuratury - uzasadnia. - To bzdura! - bulwersuje się Lech M. - Wskazałem podobnego do napastnika mężczyznę, ale okazało się, że to był funkcjonariusz. Wtedy policjant kazał mi się przyjrzeć Łukaszowi W., bo on już się przyznał.
Prywatne śledztwo rozpoczął Sebastian W., brat aresztowanego. Od początku podejrzewał właściwego sprawcę. Udało mu się nawet zdobyć jego zdjęcie. Kiedy odszukał Lecha M. i poprosił o pomoc w uwolnieniu brata, ten od razu rozpoznał napastnika - recydywistę Arkadiusza P. Natychmiast poszli razem na komendę, aby powiedzieć policjantom, że złapali nie tego człowieka. Na miejscu usłyszeli, że mają przyjść za kilka dni, bo... oficer prowadzący śledztwo jest na urlopie. Zrozpaczony Sebastian W. zgłosił się do naszej redakcji w Kętrzynie. - Po telefoniach z redakcji, prokurator rejonowy w Kętrzynie zarządził nowe okazanie - poinformował nas w poniedziałek Miecz
.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Wto 0:57, 06 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 12:55, 19 Sty 2007 Temat postu: Zestresowani policjanci |
|
|
Zestresowani policjanci
Policjanci są coraz bardziej zestresowani /RMF
Piątek, 19 stycznia (06:43)
Specjalny raport o wypaleniu funkcjonariuszy sporządzili policyjni psychologowie.
Najbardziej narażeni na stres okazali się policjanci prewencji i pionu kryminalnego - informuje "Życie Warszawy".
Wyczerpany emocjonalnie policjant jest znużony, zmęczony, niechętny do pracy. Potem zaczyna być obojętny dla ludzi, sztywno trzyma się przepisów, a w zaawansowanym stadium uchyla się od pracy i ma niską ocenę swoich kompetencji. Jest sfrustrowany i bywa cyniczny - wynika z raportu. Syndrom dotyka najczęściej dzielnicowych, policjantów drogówki, dochodzeniówki i pracowników operacyjnych.
- Najczęściej z powodu wypalenia cierpią funkcjonariusze pomiędzy 10. a 15. rokiem służby - mówi policyjny psycholog z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach Bogdan Lach. - Są to policjanci, którzy mają bezpośredni kontakt z ludźmi i borykają się ze zbyt dużą liczbą zadań - dodaje rozmówca gazety.
Policjantów stresują: poczucie niepewności, brak satysfakcji zawodowej i uznania ze strony społeczeństwa, a także złe warunki lokalowe, nadmiar trudnych i ryzykownych sytuacji i złe relacje z przełożonymi.
- Przyczyn wypalenia w tym zawodzie nie można całkowicie wyeliminować, ale można to zjawisko zmniejszyć. Dlatego zrobiliśmy te testy. Są to jedyne przeprowadzone na taką skalę badania w całej Europie - podkreśla Lach.
Skalą zjawiska wypalenia policjantów zaniepokojeni są psychologowie społeczni. Cały artykuł w najnowszym wydaniu "Życia Warszawy".
PAP
.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 23:41, 18 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 14:54, 05 Kwi 2008 Temat postu: '' |
|
|
''
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 15:46, 10 Lis 2009 Temat postu: Re: Z policyjnego gangu . |
|
|
Paweł napisał: | Policyjny serwis informacyjny Prezesa Centrum
ADAM RAPACKI
NADKIEROWNIK NIEUDOLNYCH ,
NIEWYDOLNYCH , SKORUMPOWANYCH
I WIECZNIE PIJANYCH
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policja pobiła pod szkołą?
"Nie zgłaszał pretensji"
mil 2009-11-10, ostatnia aktualizacja 2009-11-10 12:25:25.0
Podczas interwencji policji został powalony na ziemię i przyciśnięty kolanami. Koleżanka, która ruszyła mu na pomoc również została przewrócona, potraktowana gazem i przyciśnięta do chodnika. Kiedy na miejsce zbiegli się przerażeni brutalnością interwencji robotnicy, jeden z funkcjonariuszy przeładował broń i wycelował w ludzi - opisuje interwencję przed jedną z łódzkich szkół podstawowych Express Ilustrowany.
Do zdarzenia doszło czwartego listopada około godz. 13.00 przed Szkołą Podstawową nr 205 w Łodzi. Bankowiec Sebastian Walczak przyjechał ze swoja znajomą, Agnieszką Mikulską samochodem po dzieci. Miał kamerę i na prośbę koleżanki filmował jej pociechy. W pewnym momencie podeszli do niego dwaj funkcjonariusze, zażądali dokumentów i kazali pójść z nimi do radiowozu. Mężczyzna nie chciał wsiąść do pojazdu. Wtedy został popchnięty na radiowóz i powalony na ziemię.
Jego przyjaciółka ruszyła mu na pomoc. Ona również została obezwładniona i powalona na ziemię. Kiedy na miejsce interwencji przybiegli robotnicy z pobliskiej budowy, jeden z funkcjonariuszy przeładował broń i wycelował nią w ludzi.
Skuty w kajdanki Sebastian Walczak został przewieziony na komisariat. Policjanci zabrali mu kamerę i skasowali cały zapis. Bankowcowi przedstawiono zarzut naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy. Jak informuje Express Ilustrowany, mężczyzna złożył skargę w Biurze Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji.
"Odpychał policjantów i nie reagował na polecenia"
"Komendant Miejski Policji w Łodzi jeszcze przed publikacją w prasie polecił wszcząć czynności wyjaśniające w tej sprawie. Na tym etapie jest zbyt wcześnie, aby informować o wynikach kontroli. Jeżeli okaże się, że interwencję przeprowadzono nieprawidłowo wobec winnych zostaną wyciągnięte konsekwencje służbowe." - zaznaczyła w komunikacie przesłanym serwisowi Policyjni.pl podinsp. Joanna Kącka z Zespołu Prasowego KWP w Łodzi.
Rzeczniczka poinformowała również, że interwencja została podjęta na prośbę byłego męża Agnieszki Mikulskiej. Mężczyzna powiadomił policję o tym, że do szkoły przyszedł konkubent jego byłej żony, Sebastian Walczak, i zaczepiał go, utrudniając kontakt z dziećmi. Zgłaszający schronił się w budynku i obawiał się z niego wyjść.
"Sebastian Walczak odpychał funkcjonariuszy, usiłował oddalić się od radiowozu, nie reagował na polecenia mundurowych. Użyto wobec niego oraz Agnieszki Mikulskiej jako osoby podejrzewanej o groźby karalne i naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariuszy, środków przymusu bezpośredniego" - pisze w komunikacie Kącka. Dodaje również, że podczas interwencji broń została użyta wobec mężczyzny, który ruszył gwałtownie w kierunku policjanta. Ponieważ nie reagował na wezwanie funkcjonariusza do natychmiastowego zatrzymania się, policjant wyjął broń z kabury i kierując ją w górę ponownie wezwał do zatrzymania. Po tym jak mężczyzna wycofał się, mundurowy schował broń.
"Nie zgłaszał żadnych uwag dotyczących interwencji"
Jak wynika z komunikatu, Sebastian Walczak po zatrzymaniu nie zgłaszał pretensji co do sposobu przeprowadzenia interwencji - " Do protokołu zatrzymania nie zgłaszał żadnych uwag dotyczących sposobu przeprowadzenia tej czynności ani tez jakichkolwiek zastrzeżeń związanych z interwencją. Nie podnosił także kwestii nagrania kamerą.". Na końcu komunikatu czytamy, że "policji bardzo zależy na dogłębnym wyjaśnieniu tej sprawy i w tym zakresie Komenda Miejska Policji w Łodzi współpracuje z Biurem Spraw Wewnętrznych KGP."
W związku z przedstawionymi zarzutami Sebastianowi Walczakowi grozi do trzech lat więzienia.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjanci skazani
za śmiertelną w skutkach interwencję
mil, PAP 2009-11-04, ostatnia aktualizacja 2009-11-04 14:17:18.0
Na kary roku i trzech miesięcy oraz dwóch lat więzienia w zawieszeniu na 3 i 4 lata skazał w środę Sąd Rejonowy w Białymstoku dwóch miejscowych policjantów, oskarżonych w związku z interwencją, zakończoną śmiercią obywatela Niemiec. Wyrok nie jest prawomocny.
Do zdarzenia doszło w grudniu 2007 roku na pętli autobusowej na obrzeżach miasta. Dwaj policjanci z patrolu interweniowali wobec kierowcy, który nie chciał stamtąd odjechać i - zamknięty w samochodzie - nie reagował na polecenia. Jak się potem okazało, był on obywatelem Niemiec. Funkcjonariusze użyli gazu: najpierw wpuszczając go do samochodu, a potem także na zewnątrz. Cudzoziemiec zmarł w wyniku obrzęku krtani.
Prokuratura zarzuciła policjantom przekroczenie uprawnień, a jednemu z nich (temu, który wpuścił gaz przez uchylone okno samochodu) także nieumyślne spowodowanie śmierci mężczyzny. Oprócz kar więzienia w zawieszeniu, oskarżyciel domagał się też wobec oskarżonych czasowego zakazu pracy w policji.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Antyterroryści z Łodzi pracowali dla gangu
Piątek, 24 kwietnia (06:11)
Antyterroryści z Łodzi współpracowali z gangsterami. Czterech z nich zostało zatrzymanych przez śledczych z CBŚ i Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. O współpracę z gangiem podejrzewanych jest kolejnych kilkunastu policjantów - informuje "Gazeta Wyborcza".
Rafał Sławnikowski z Prokuratury Okręgowej w Łodzi mówi dziennikowi, że będą dalsze zatrzymania.
Według CBŚ policjantów do pracy werbował ich kolega, 34-letni Przemysław G., antyterrorysta z 12-letnim stażem. Został zatrzymany w styczniu z 35-letnim Sławomirem F., który pod płaszczykiem legalnej agencji ochrony zbudował największy ostatnio gang w Łodzi.
Pod komendą G. i F. policjanci terroryzowali właścicieli lokali w Łódzkiem i Wielkopolsce, proponowali im "ochronę", a w knajpach organizowali handel narkotykami.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
wtorek, 28 kwietnia 2009 , nr 17 (482)
Wodzisław, Z pierwszych stron gazet
Nie mówią całej prawdy
Samobójstwo z przyczyn osobistych – taki wydźwięk miał oficjalny komunikat policji w sprawie samobójstwa funkcjonariusza Marka M. (36 lat). Poza tym cisza. Wszyscy nabrali wody w usta. Tymczasem ustaliliśmy, że funkcjonariusz strzelał najpierw do kochanki, która postanowiła z nim zerwać. Miał przy sobie pojemnik z benzyną i kwas solny. Chciał prawdopodobnie oszpecić kobietę, a należącą do niej kawiarnię, gdzie rozegrał się dramat, zamierzał spalić. Dlaczego Dariusz Ostrowski, komendant wodzisławskiej policji (na zdj.) w tej sprawie milczy? Ponieważ i on może mieć poważne problemy. Policjant strzelał z broni służbowej.
W czwartek 23 kwietnia doszło do tragicznego wydarzenia. Około godz. 16.30 policjant z Komendy Powiatowej w Wodzisławiu postrzelił się śmiertelnie w głowę. W tym czasie funkcjonariusz nie był na służbie, przebywał poza macierzystą jednostką policji. Sprawą natychmiast zajęli się policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach (na miejsce przyjechał zastępca komendanta wojewódzkiego), psycholog policyjny oraz prokurator. Wstępne informacje wskazują na samobójstwo z przyczyn osobistych. Tragicznie zmarły był oficerem pionu mundurowego w wieku 36 lat z 17–letnim stażem w policji.
Tak brzmiał oficjalny komunikat policji w sprawie samobójczej śmierci Marka M., zastępcy naczelnika wodzisławskiej drogówki. Nic poza tym. Funkcjonariusze z Wodzisławia mieli zakaz udzielania wszelkich informacji w tej sprawie. Milczał także rzecznik komendy wojewódzkiej. Dzisiaj już wiemy, skąd ta blokada. Udało nam się dotrzeć do informacji, które w pewnym sensie tłumaczą dziwne zachowanie policjantów.
Zawód miłosny
Marek M. miał troje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne. Zamierzał rozwieść się z żoną. Sprawa w sądzie się już zakończyła, jednak rozwód nie zdążył się uprawomocnić. Od pięciu lat policjant spotykał się z 34–letnią Ewą J. Prawdopodobnie dla niego kobieta rozeszła się z mężem. Dzisiaj pani Ewa prowadzi niewielką kawiarnię w Pszowie. To właśnie tutaj rozegrał się dramat. Kilka dni wcześniej policjant usłyszał od ukochanej, że ta nie zamierza wiązać z nim przyszłości. Poinformowała go, że zrywa znajomość.
Plan nie wypalił
W tragiczny czwartek Marek M. umówił się z Ewą J. w kawiarni. Doszło do kłótni, a następnie do szamotaniny. Mężczyzna szarpał kobietę za włosy, a gdy ta straszyła, że zawoła brata, zwlókł ją do piwnicy. Miał przy sobie służbowy pistolet, pojemnik z benzyną i żrącą substancję – prawdopodobnie kwas solny. Kobiecie udało się uciec. On wybiegł za nią i oddał w jej kierunku strzał. Nie trafił. Gdy kobieta uciekła, policjant przystawił sobie pistolet do głowy i strzelił. Zginął na miejscu.
Nie jest wykluczone, że funkcjonariusz zamierzał oszpecić kobietę a następnie spalić lokal, w którym się znajdowali. Z naszych informacji wynika także, że Marek M. wieczorem miał iść na służbę. O godz. 20.00 miał objąć funkcję oficera kontrolnego. Wówczas nadzorowałby prawdopodobnie policjantów sprawdzających okoliczności ewentualnego pożaru kawiarni i śmierci ofiary.
Dokumenty poza Wodzisławiem
Sprawą zajmowała się Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu. Zapytaliśmy dlaczego nie przekazano jej do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Dzieje się tak zazwyczaj, gdy postępowanie dotyczy miejscowych policjantów. – Nie ma takiej konieczności, ponieważ nie ma osób podejrzanych – powiedział nam Andrzej Gąska, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Dodał, że policjant miał prawo posiadać broń służbową poza służbą.
W poniedziałek okazało się jednak, że dokumenty przekazano do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Czy badany jest także wątek posiadania broni przez Marka M. i ewentualnych uchybień w pracy szefostwa wodzisławskiej komendy? – Nie udzielamy w tej sprawie żadnych informacji – uciął krótko Michał Szułczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Rafał Jabłoński
Nowiny . pl
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Afera w zakopiańskiej policji.
Kto wydał ten rozkaz?
Policjanci masowo fałszowali kartoteki
tygodnikpodhalanski.pl 2009-04-22 17:00:00
Afera w zakopiańskiej policji. Kto wydał ten rozkaz? Policjanci masowo fałszowali kartoteki, dzięki czemu liczba przestępstw w Zakopanem spadała – twierdzi prokuratura.
W 2007 roku liczba przestępstw w Zakopanem nagle zaczęła spadać. O wiele mniej notowano na przykład kradzieży kieszonkowych, które są plagą na Krupówkach, czy Targu pod Gubałówką.
Cała sprawa zaczęła się od kontroli przeprowadzonej w zakopiańskiej komendzie przez funkcjonariuszy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Kontrolerów zdziwiło, że w 2007 roku nagle drastycznie spadła liczba chociażby kradzieży kieszonkowych. Sprawdzanie dokumentów przyniosło wykrycie policyjnej afery. Sprawę prowadzi Prokuratura Okręgowa w Tarnowie.
– Okazało się, że policjanci, przyjmujący zawiadomienia na przykład o kradzieżach dowodów osobistych, wpisywali je jako sprawy dotyczące zagubienia dokumentów – mówi prokurator Bożena Owsiak z tarnowskiej prokuratury. – Wprowadzali w ten sposób w błąd oficera dyżurnego, nadużywali swojej funkcji.
Cały tekst o tej sprawie, m. in. wypowiedź byłego szefa wydziału dochodzeniowego zakopiańskiej policji w jutrzejszym Tygodniku Podhalańskim.
Paweł Pełka
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Bianka Mikołajewska
28 lipca 2008
Biznesmeni z komendy
Mieli działać w interesie policjantów.
Zamiast tego zajęli się robieniem interesów.
Pałac Mostowskich w Warszawie, siedziba Komendy Stołecznej Policji. Fot. Leszek Zych.
Warszawa, ul. Nowolipie 2 – Komenda Stołeczna Policji. To tutaj, na pierwszym piętrze, tuż obok gabinetu komendanta stołecznego policji mieści się Zarząd Wojewódzki NSZZ Policjantów KSP. Swoje siedziby mają tu także Spółdzielcza Kasa Oszczędnościowo-Kredytowa Nike, Polskie Towarzystwo Edukacji Ekonomicznej i Bezpieczeństwa w Biznesie, Fundacja Wsparcia Policjantów oraz spółki TBS Millenium i Milennium (siostrzana), Mampol, a do niedawna także spółka Multi-Monety. Część z tych podmiotów to inicjatywy stołecznego związku, część – prywatne biznesy związkowych działaczy.
Mirosław Bednarski, szef związkowców w KSP, pytany o to, dlaczego wszystkie te podmioty ulokowały się w Komendzie, prostuje: – Nie w Komendzie, tylko u nas – w zarządzie wojewódzkim. Bo związkowcy traktują swoje trzy pokoje w Pałacu Mostowskich jak swego rodzaju obszar eksterytorialny, gdzie mogą robić, co zechcą – a stronie służbowej (jak mówią o władzach KSP) nic do tego. I faktycznie, o istnieniu większości podmiotów mających swe siedziby w KSP jej obecne władze w ogóle nie mają pojęcia.
Stołeczny NSZZ Policjantów liczy prawie 4,2 tys. czynnych funkcjonariuszy, obsługuje również kilkuset policyjnych emerytów. Od lat władzę w nim dzierżą przewodniczący Mirosław Bednarski i Marek Patalas – wiceprzewodniczący i skarbnik (jak mówi Bednarski: księgowy) związku. Trudno o nich powiedzieć, że są typowymi przedstawicielami grupy zawodowej, której interesów podjęli się bronić.
Trzy lata temu głośna była sprawa kradzieży samochodu Bednarskiego – jak podawały wówczas media – wartego ponad 200 tys. zł terenowego Nissana Patrol. Do złodziei odjeżdżających jego autem szef związkowców strzelał wówczas z prywatnego pistoletu. Dzisiaj ze swego stylizowanego na dworek domu pod Warszawą dojeżdża do pracy na zmianę terenówką (którą po jakimś czasie udało się odzyskać) i limuzyną – Chryslerem. Zaznacza, że majątku dorobił się, zanim trafił do policji.
Ukończył prawo, w drugiej połowie lat 80. zrobił aplikację prokuratorską. Ale nie pracował w tym zawodzie. Do policji trafił w 1992 r. Zanim został przewodniczącym ZW NSZZ P KSP, pracował jako radca prawny Komendy. Około 2000 r. – już jako szef stołecznego związku – otworzył własną kancelarię radcowską. Każdy pracownik policji na dodatkowe zatrudnienie musi mieć zgodę przełożonych. Według Marcina Szyndlera, rzecznika prasowego KSP, Bednarski wprawdzie dostał zgodę na świadczenie usług radcowskich, ale tylko na umowę-zlecenie i tylko w 1996 r.
Skarbnik Marek Patalas do policji trafił w 1991 r., zaraz po ukończeniu studiów w Wyższej Szkole Oficerskiej Służb Kwatermistrzowskich w Poznaniu (potem zrobił jeszcze trzy podyplomowe kierunki). Przez kilka lat pracował w pionie logistyki KSP (odpowiada za inwestycje, nieruchomości itp.). Kontakty z tego okresu przydają mu się do dziś w sprawach związanych z prowadzeniem związkowych biznesów.
Związkowcy robią skok
Wszystko zaczęło się w 1997 r. Z inicjatywy Mirosława Bednarskiego i Marka Patalasa grupa policyjnych związkowców zawiązała Spółdzielczą Kasę Oszczędnościowo-Kredytową Funkcjonariuszy i Pracowników KSP (obecnie SKOK Nike). Dziś Bednarski jest przewodniczącym rady nadzorczej Kasy, a Patalas jej prezesem. Pytany o to, jak udaje mu się łączyć funkcję w Kasie z pracą w policyjnym związku, Patalas zapewnia: – Prezesem Kasy jestem po godzinie 16. Robię to społecznie. Z akt rejestrowych SKOK Nike wynika jednak, że Kasa zwraca mu koszty, jakie ponosi w związku z prowadzeniem jej spraw. Dla przykładu: w 2004 r. 94 tys. zł, w 2005 – 112 tys. zł.
Jak już wspomnieliśmy, SKOK Nike ma swą siedzibę kątem w pomieszczeniach ZW NSZZ P KSP. Jakiś czas temu „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że Kasa ta prowadziła także w KSP, Komendzie Głównej Policji oraz sześciu innych jednostkach punkty obsługi klienta. Lokale w KSP i KGP wynajmowała za darmo. A to za sprawą Jerzego Gołębiewskiego, który w 1998 r. – jako zastępca komendanta stołecznego policji ds. logistyki – osobiście podpisał umowę nieodpłatnego użyczenia Kasie lokalu w KSP, a cztery lata później – już jako dyrektor biura logistyki Komendy Głównej Policji – przekonał przełożonych do wynajęcia Kasie na takich samych warunkach lokalu w KGP.
Samo funkcjonowanie SKOK Nike w jednostkach policji może dałoby się jakoś uzasadnić, gdyby – tak jak to było w pierwszych latach funkcjonowania tej Kasy – mogli należeć do niej wyłącznie policjanci. Jednak w 2003 r. władze Kasy postanowiły otworzyć ją na ludzi spoza policyjnego środowiska. A ponieważ, zgodnie z ustawą o SKOK, Kasy mogą działać tylko na rzecz osób, które łączy więź zawodowa lub organizacyjna, spółdzielcy uciekli się do fortelu. Grupa prywatnych osób – przeważnie policyjnych związkowców (wśród nich Patalas i Bednarski) – powołała wówczas Polskie Towarzystwo Edukacji Ekonomicznej i Bezpieczeństwa w Biznesie. Jego prezesem został Krzysztof Jaskólski (specjalista do spraw bezpieczeństwa w biznesie w KGP), a wiceprezesem – Marek Patalas. Następnie władze SKOK Nike uchwaliły, że do Kasy mogą należeć członkowie PTEEiBB (łączy ich więź organizacyjna).
Odtąd wystarczyło zapisać się do tego Towarzystwa i drzwi do policyjnego SKOK stawały otworem dla każdego. Pod naciskiem związkowców otworem dla cywilnych członków SKOK Nike musiały stanąć także biura przepustek w jednostkach policji, w których Kasa miała swe placówki. Nikomu nie przeszkadzało, że w niektórych komendach w drodze do Kasy klienci mijali pomieszczenia operacyjne policji.
Od paru lat SKOK Nike jest oficjalnym pośrednikiem Narodowego Banku Polskiego w sprzedaży złotych i srebrnych monet kolekcjonerskich. Wśród inwestorów i hobbystów zainteresowanie takimi monetami jest ostatnio ogromne (o srebrnego Sokoła maltańskiego ludzie nieomal bili się przed placówkami NBP). Policyjny SKOK – dzięki umowie z Bankiem – ma zapewnioną ich stałą dostawę po promocyjnych cenach. Na jego stronie internetowej próżno jednak szukać informacji o tym, że Kasa sprzedaje monety. Znaleźć tam można natomiast reklamę: „Szukasz alternatywnych metod inwestowania? Zapraszamy do skorzystania z oferty inwestycji w metale szlachetne” – „Naszym partnerem jest firma Multi-Monety”. Tu następuje przekierowanie do prowadzonego przez Multi-Monety internetowego sklepu numizmatycznego.
Jak ustaliliśmy, właścicielem spółki Multi-Monety jest Polskie Towarzystwo Edukacji Ekonomicznej i Bezpieczeństwa w Biznesie, a jej siedziba do niedawna mieściła się w KSP (dziś w jednej z placówek SKOK Nike). Przewodniczącym rady nadzorczej spółki jest Marek Patalas, zaś jej prezesem Dagmara Opoczyńska, 22-letnia absolwentka elektroradiologii, pełniąca także funkcję prezesa spółki AMM, należącej do Patalasa i jego żony.
Za pośrednictwem internetowego sklepu spółka Multi-Monety sprzedaje kolekcjonerski bilon, który wcześniej SKOK kupił w NBP. Nie wiadomo, ile i kiedy płaci za to Kasie. Zarobek Multi-Monet musi być jednak spory, bo ceny monet są wysokie, np. za złotą dwustuzłotówkę z wizerunkiem Zbigniewa Herberta trzeba było ostatnio zapłacić 1,5 tys. zł. Jeśli ktoś sobie życzy, kupiony przez Internet towar może odebrać… w wybranej placówce SKOK Nike.
Związkowcy rozkręcają biznesy
Zielone światło dla związkowych biznesów zapaliło się w 1999 r. W wyborach władz krajowych NSZZ Policjantów zwyciężyła wówczas grupa, która uważała, że związek – by uniezależnić się od wsparcia finansowego ze strony policji – powinien prowadzić działalność gospodarczą. W większości województw komendanci policji stopowali jednak związkowców w ich biznesowych zapędach – poprzestali oni na prowadzeniu bufetów czy organizowaniu wakacyjnego wypoczynku pod szyldem związku. Jedyną organizacją wojewódzką, która rozkręciła interesy na dobre, był NSZZ P KSP. Jeszcze w 1999 r. Mirosław Bednarski i Marek Patalas w imieniu stołecznego związku powołali do życia spółki Mampol oraz TBS Millenium i zasiedli w ich radach nadzorczych.
Pierwszym prezesem Mampolu był Antoni Hupert, ówczesny wiceprzewodniczący ZW NSZZ P KSP. Zasłynął on wcześniej tym, że jako wiceszef jednego z warszawskich komisariatów wykorzystywał służbowy radiowóz do prowadzenia własnej kampanii w wyborach samorządowych (był kandydatem SLD). Żeby rozliczyć przejazdy, podrabiał podpisy innych funkcjonariuszy. Gdy został radnym, zapisał się do ośmiu komisji (diety wypłacane były za udział w posiedzeniach), a w policji wziął zwolnienie lekarskie.
Dziś szefem obu związkowych spółek jest Dariusz Szarek, biznesmen, niegdyś właściciel niewielkiej części udziałów w firmie produkującej bieliznę. Ważną rolę w spółkach NSZZ P KSP odgrywa również Danuta Kasicka, niegdyś właścicielka spółki Delta Bis, zajmującej się m.in. usługami detektywistycznymi i ochroniarskimi oraz szkoleniami w posługiwania się bronią palną. Firma ta miała swą siedzibę przy ul. Belwederskiej 16 w Warszawie – znajdował się tam Referat Patrolowo-Interwencyjny Komendy Rejonowej Policji Warszawa II. Kolejnymi właścicielami spółki byli Ewa Bednarska, żona szefa stołecznych związkowców (nazwę zmieniono wówczas na Delta), a potem Dariusz Szarek i Anna Kasicka (zmienili nazwę na Yacht Charter Poland). W swych kolejnych wcieleniach spółka ta była ściśle związana ze związkowymi biznesami (np. jako YCP sprzedawała łodzie związkowej spółce Mampol, której prezesem jest Szarek).
Według relacji osób, które prowadziły biznesy ze związkowymi firmami, zarówno Dariusz Szarek, jak i Danuta Kasicka, urzędowali swego czasu w KSP. Niektórzy sądzili nawet, że są oni działaczami policyjnego związku.
Związkowcy ubezpieczeni
Po doświadczeniach ze SKOK Nike związkowcy utwierdzili się w przekonaniu, że ich potencjałem biznesowym jest kilka tysięcy członków związku, ale także swobodny dostęp do funkcjonariuszy, którzy do związku nie należą. Cywilne firmy, które chciałyby zaoferować swe produkty policjantom, nie mają jak tego zrobić – bo nie mają wstępu na teren jednostek policji. Pośrednikiem między takimi firmami a funkcjonariuszami został więc najpierw sam związek, a potem związkowy Mampol. Oferował on policjantom m.in. telefony komórkowe i samochody. Najlepszym biznesem okazała się jednak sprzedaż ubezpieczeń.
W 1999 r. NSZZ P KSP zawarł umowę z firmą o nazwie Korporacja Brokerów Ubezpieczeniowych Protektor. Miała ona pośredniczyć w negocjowaniu z towarzystwami ubezpieczeniowymi warunków ubezpieczenia na życie oraz swego rodzaju funduszu inwestycyjnego (tzw. do-życie) dla policjantów. Firmy w rodzaju Protektora zarabiają na prowizji, którą otrzymują od ubezpieczyciela za przyprowadzenie mu klientów (jej wysokość zależy od kwoty wniesionych ubezpieczeń). Od Towarzystwa Ubezpieczeń na Życie Zurich, z którym ostatecznie NSZZ P KSP podpisał umowę dotyczącą ubezpieczenia policjantów, Protektor dostał blisko 400 tys. zł prowizji.
Jak ustaliliśmy, gdy NSZZ P KSP podpisywał umowę z Protektorem, radcą prawnym spółki-córki Protektora o nazwie Europejscy Eksperci Samochodowi był Mirosław Bednarski, szef stołecznych związkowców. Wkrótce potem on i jego żona Ewa zostali członkami rady nadzorczej EES, a należąca do Bednarskiej spółka Delta (o której wspominaliśmy wcześniej) podpisała umowę na świadczenie usług windykacyjnych na rzecz kolejnej spółki-córki Protektora – Protektor Direct.
Związkowcy zapewniają, że z usług Protektora korzystali tylko raz. Wyborem towarzystw ubezpieczeniowych, z którymi zawierane były kolejne umowy ubezpieczania policjantów, zajmował się już NSZZ P KSP do spółki z Mampolem. Zaś samą obsługą ubezpieczeń zajął się Mampol. Składki ściągane z policyjnych wynagrodzeń Komenda Stołeczna Policji przesyłała do związku, ten przekazywał je Mampolowi, a ten z kolei towarzystwu ubezpieczeniowemu. Za to pośrednictwo Mampol otrzymywał od ubezpieczycieli – i otrzymuje do dziś – prowizję. Jej kwoty związkowcy nie chcą ujawnić, musi być jednak spora, bo za pośrednictwem związkowej firmy ubezpiecza się obecnie 1,2 tys. policjantów.
Związkowcy idą w nieruchomości
Największym z dotychczasowych biznesów policyjnych związkowców była budowa osiedla Horowa Góra w Markach pod Warszawą. Powstało na ponad 4-hektarowej działce, otoczonej z trzech stron Mazowieckim Parkiem Krajobrazowym, która jeszcze przed kilkoma laty należała do Skarbu Państwa (a zarządzało nią MSWiA).
Według relacji Mirosława Bednarskiego, pomysł, by związek przejął tę nieruchomość, padł ze strony władz KSP: – Strona służbowa zwróciła się do nas, żebyśmy rozważyli możliwość wybudowania jako związek mieszkań dla policjantów. Zwrócono nam uwagę, że jest grunt i że dobrze byłoby wybudować osiedle. Dokładnie mówiąc, z propozycją zwrócił się do związkowców Jerzy Gołębiewski, zastępca komendanta stołecznego policji (ten sam, któremu SKOK Nike zawdzięczał darmowe lokale w KSP i KGP).
To właśnie w odpowiedzi na tę propozycję związkowcy powołali spółkę Towarzystwo Budownictwa Społecznego Millenium. Miało funkcjonować na takiej zasadzie jak inne TBS – budować mieszkania wyłącznie pod wynajem. Najemcy mieli być wyłaniani w drodze konkursu.
We wrześniu 2002 r. podpisano akt notarialny, na mocy którego Skarb Państwa przekazał wspomnianą działkę gminie Marki, a ta z kolei odsprzedała ją firmie TBS Millenium (ze względów formalnych Ministerstwo Skarbu Państwa nie mogło przekazać nieruchomości bezpośrednio spółce). Działka wyceniona została na ponad 4,3 mln zł. TBS kupił ją od gminy Marki z 99-procentowym upustem. Uzasadnieniem symbolicznej ceny sprzedaży było to, że TBS realizować ma społecznie ważny cel – budowę mieszkań czynszowych dla funkcjonariuszy policji.
Gdy TBS Millenium było już właścicielem gruntu, związkowcy uznali, że formuła, w jakiej funkcjonują TBS, jest nie dość atrakcyjna. – Zrobiliśmy symulację ekonomiczną, obliczyliśmy, ile będzie wynosił czynsz. Okazało się, że jest to w ogóle bez sensu – przekonuje Mirosław Bednarski. Według jego relacji, zainteresowanie ofertą mieszkań TBS wśród policjantów było śladowe.
TBS Millenium zaczęło więc budować i sprzedawać mieszkania własnościowe. Dzięki temu, że spółka kupiła grunt niemal za darmo, mogła pozwolić sobie na sprzedaż mieszkań po cenie szokująco niskiej (jak na okolice Warszawy) – 2–3 tys. zł. Ale – jak twierdzi Bednarski – policjanci nadal nie byli zainteresowani ich kupnem. Policjanci z KSP przedstawiają sprawę nieco inaczej: TBS Millenium żądało od nich wpłaty pieniędzy na mieszkania jeszcze przed wbiciem pierwszej łopaty na budowie. Większość z nich musiałaby zapożyczyć się na ten cel w banku. Banki domagały się jednak zabezpieczenia kredytu na hipotece, a tego nie można było dokonać przed wybudowaniem mieszkań. I tu koło się zamykało. W 2002 r. bank BPH PBK zaoferował wprawdzie TBS Millenium, że skredytuje 70 proc. kosztów budowy osiedla. Policjanci mogliby wówczas płacić za mieszkania dopiero wówczas, gdy byłyby one gotowe, ale takie rozwiązanie nie spodobało się władzom związku. W efekcie zaledwie 40 proc. z ponad 400 mieszkań wybudowanych przez TBS Millenium kupili funkcjonariusze. Resztę sprzedano na wolnym rynku.
Związkowcy uznali jednak, że ich misja deweloperska na tym jednym projekcie się nie wyczerpała, powołali więc kolejną spółkę – Milennium, która ma wybudować w Markach osiedle domków szeregowych. Oczywiście dla policjantów. Próbowali również przejąć za darmo tamtejszy ośrodek wypoczynkowy. Uzasadniali, że będzie on służył funkcjonariuszom i ich rodzinom.
Stołeczni związkowcy przekonują, że prowadzona przez nich działalność biznesowa mieści się w celach statutowych NSZZ Policjantów. Ale pierwszym celem, który statut NSZZ Policjantów wymienia, są „działania zmierzające do podnoszenia zaufania społeczeństwa do Policji i policjantów”.
POLITYKA . pl
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Ma dość łódzkiej policji
Wtorek, 31 marca 2009r.
32-letni Robert Drewnowski z Łasku zadzwonił do nas wściekły na to, jak potraktowali go łódzcy policjanci.
Ma dość łódzkiej policji
- W niedzielę po godz. 20 wychodziłem ze szpitala im. Jonschera, gdzie odwiedzałem wuja - opowiada mężczyzna. - Zobaczyłem, że z dachu mojego opla astry ktoś ukradł antenę od CB-radia. Potem ujrzałem wybitą boczną szybę. Zginęło CB-radio, radioodtwarzacz, a z bagażnika lewarek.
Pan Robert zadzwonił na policyjny numer 997.
- O godz. 20.20 zgłosiłem kradzież - mówi. - Pani, która odebrała telefon, obiecała, że zaraz wyśle radiowóz. Po półgodzinie usłyszałem, że ktoś się włamuje do taksówki zaparkowanej po przeciwnej stronie ulicy. Ponownie zadzwoniłem na policję. Mówiłem, że na moich oczach do auta włamują się złodzieje, być może ci sami, którzy okradli wcześniej moje. Zdenerwowałem się, bo pani wypytywała mnie o dane, potem o markę auta, tymczasem sprawcy wzięli nogi za pas. W końcu usłyszałem, że mam czekać.
Gdy właściciel opla czekał na ulicy, zauważył wyjeżdżający z terenu szpitala policyjny radiowóz.
- Podbiegłem do funkcjonariuszy i powiedziałem, że tam uciekają złodzieje, którzy okradli auto - mówi zdenerwowany mężczyzna. - Jeden z policjantów zapytał mnie, czy to zgłosiłem. Gdy potwierdziłem, powiedział, żebym czekał, bo on jest z drogówki i... odjechał. W tym czasie ze szpitala wybiegł zaalarmowany właściciel okradzionej taksówki, wezwany przez kolegę z tej samej korporacji, który przejeżdżając zobaczył, że włamano się do auta. Po 20 minutach na miejscu pojawił się cywilny fiat stilo z nieumundurowanymi funkcjonariuszami. To byli wywiadowcy, którzy przyjechali szukać złodziei. Powiedzieli, że muszę jeszcze poczekać, bo akurat jest... zmiana. W końcu przyjechał granatowy nieoznakowany opel astra z policjantami w cywilu, którzy zajęli się włamaniem do mojego auta. Gdy załatwiono wszystkie formalności, było po północy.
Co na to łódzka policja?
- Sprawdzamy, czy zdarzenie, o którym mowa, miało taki przebieg, jak przedstawił to ten pan - mówi podinsp. Mirosław Micor z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. - Zostaną odsłuchane nagrania z taśm rejestrujących rozmowy telefoniczne z policją oraz przesłuchani funkcjonariusze. Dopiero wtedy będzie można zająć stanowisko w tej sprawie.
(ksaf)
nasze miasto
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
TVP Info
Policja rozdaje stare jak nowe
2009-03-26 11:17
Wśród przekazanych samochodów znalazły się też te, które już od grudnia 2007 roku służą stołecznym policjantom (fot. arch.)
Wśród przekazanych samochodów znalazły się też te, które już od grudnia 2007 roku służą stołecznym policjantom (fot. arch.)
Uroczyście i z pompą marszałek województwa i szef stołecznej policji przekazali kluczyki do „nowych” radiowozów mazowieckim funkcjonariuszom. Okazało się jednak, że policja wystawiła do poświęcenia i uroczystego rozdania flotę radiowozów, którymi mundurowi… jeżdżą już od dawna.
– To niepoważne. Zamiast sukcesu jest wielki wstyd – komentuje samorządowiec, który brał udział w uroczystości.
Dwa dni temu do Nowego Dworu Mazowieckiego zjechali: szef stołecznej policji, marszałek województwa, samorządowcy, komendanci z powiatów podwarszawskich, prasa i telewizja. Urząd marszałkowski i policja chciały się pochwalić przed mediami, jakiego to finansowego wsparcia udziela samorząd Mazowsza – informuje „Życie Warszawy”.
Przed komendą zaparkowanych było dziewięć radiowozów wartych 3 mln zł. Po jednym samochodzie kia miały dostać wszystkie podwarszawskie komendy, m.in. z Piaseczna, Otwocka, Grodziska. Marszałek Adam Struzik i komendant stołeczny Adam Mularz wręczyli uśmiechniętym funkcjonariuszom kluczyki, przyniesione na niebieskiej poduszce. Potem był poczęstunek.
Jednak okazało się, że w blasku fleszy rozdano samochody, które w komendach są nawet... od dwóch lat. Tę manipulację odkryto dzięki temu, że trzy radiowozy były oznakowane w sposób, którego już się nie stosuje.
Na placu zgromadzono stare samochody z komisariatów w Nowym Dworze Mazowieckim, Legionowie i Wołominie.
Nie ma jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!
Telewizja Polska S.A. 00-999 Warszawa ul. J.P. Woronicza 17
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Świętokrzyskie/
Zarzut dla byłego wiceszefa policji
w Kazimierzy Wielkiej
PAP 2009-01-21, ostatnia aktualizacja 2009-01-21 14:00:43.0
Zarzut niedopełnienia obowiązku i utrudniania postępowania karnego przedstawiła Prokuratura Rejonowa Kielce- Wschód byłemu zastępcy komendanta powiatowego policji w Kazimierzy Wielkiej (Świętokrzyskie) Waldemarowi Sz.
Sprawa ma związek z zatrzymaniem w październiku przez policję drogową starosty kazimierskiego, który - według ustaleń innego śledztwa - prowadził auto pod wpływem alkoholu. Po incydencie media podały, że Waldemar Sz. uniemożliwiał wówczas policjantom zabranie starosty na badanie krwi.
Prokurator rejonowy Piotr Gładysiewicz powiedział PAP w środę, że Waldemar Sz. nie przyznał się i odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu kara do trzech lat pozbawienia wolności.
Rzecznik świętokrzyskiej policji nadkom. Krzysztof Skorek poinformował PAP, że Waldemar Sz. nie jest już policjantem - złożył raport o odejście ze służby, a komendant wojewódzki przyjął rezygnację. Wcześniej - tuż po ujawnieniu sprawy przez media - komendant odwołał go ze stanowiska wiceszefa kazimierskiej policji.
Z końcem roku prokuratura w Kazimierzy Wielkiej (Świętokrzyskie) oskarżyła tamtejszego starostę o kierowanie pojazdem w stanie nietrzeźwości. Oskarżony nie przyznał się i odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu kara do dwóch lat pozbawienia wolności. Nie wiadomo jeszcze, w którym sądzie będzie się toczył proces.
Według ustaleń śledztwa, starosta został zatrzymany do kontroli drogowej 12 października o godz. 18.50 we wsi Krzyż w gminie Czarnocin. Badania krwi przeprowadzone trzy godziny po zatrzymaniu wykazały, że miał 0,7 promila alkoholu i tak pierwotnie napisano w zarzucie. Według opinii sporządzonej przez biegłych z Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie w momencie zatrzymania kierowca miał od 1 do 1,3 promila alkoholu. Przyjęto więc najmniejszą wartość, czyli 1 promil, i zmieniono zarzut.
Kilka dni po incydencie "Echo Dnia" poinformowało, że trzeba było "blisko trzech godzin, kilkudziesięciu telefonów i interwencji komendanta wojewódzkiego policji, a także przyjazdu szefa świętokrzyskiej +drogówki+, by staroście kazimierskiemu można było pobrać krew".
Według gazety kontrolowany za kierownicą forda focusa starosta miał odmówić badania trzeźwości alkomatem. Po przewiezieniu do Komendy Powiatowej w Kazimierzy Wielkiej - ku zaskoczeniu towarzyszących mu funkcjonariuszy - znalazł się "pod skrzydłami" pierwszego zastępcy komendanta, który nie dopuszczał, by funkcjonariusze zabrali starostę na badanie krwi.
Ostatecznie badanie to wykonano po godz. 21.30, a fiolki z pobraną krwią zabrał interweniujący w Kazimierzy Wlk. wiceszef świętokrzyskiej "drogówki" - napisała gazeta.
Prokuratura w Jędrzejowie prowadzi trzecie postępowanie w tej sprawie - bada kwestię wycieku do prasy rozmów służbowych policjantów w sprawie starosty.
PAP
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
WRONKI
- Policja mści się na poturbowanej kobiecie?
Sobota, 15 listopada 2008r.
Trzy dni po publikacji w „Polsce Głosie Wielkopolskim” o poturbowaniu chorej mieszkanki Wronek przez funkcjonariusza z Szamotuł wszczęto po cichu dochodzenie w sprawie... pobicia przez nią policjanta. Prowadzą je koledzy z jednostki funkcjonariusza, który miał brutalnie potraktować kobietę. Nie ukrywają, że z nim się solidaryzują.
Policjanci z Szamotuł bez nakazu przeszukania zabrali kobiecie laptopa twierdząc, że przed kilkoma laty użyto go do kradzieży sygnału Canal+. Zlekceważyli dokumenty, z których wynikało, że komputera nie użyto do tego przestępstwa, bo kupiono go zaledwie przed rokiem. Kobieta twierdzi, że policjant S. uderzył i przewrócił ją wraz z 3-letnią córeczką. Potwierdzają to świadkowie (mąż i matka) oraz nagranie. Po zdarzeniu otworzyła się jej rana po operacji nowotworu. Po naszej publikacji postępowaniem funkcjonariusza zajął się wydział kontroli Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu i prokuratura w Pile. Teraz dowiedzieliśmy się, że od miesiąca dochodzenie prowadzą też koledzy policjanta.
Kontrowersyjne przeszukanie przeprowadzono 8 września, my napisaliśmy o nim 10 października. Policja natomiast wszczęła dochodzenie o „naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza w związku z pełnieniem obowiązków” dopiero 14 października, czyli po 34 dniach od interwencji.
– Na obecnym etapie postępowania nie sformułowano zarzutów przeciwko nikomu – poinformowała nas Sylwia Hojan, oficer prasowy szamotulskiej policji. Według jej zapowiedzi akta sprawy trafią do prokuratury w Szamotułach. Jej szef był zdziwiony pytaniami o dochodzenie dotyczące kobiety.
– Jaka sprawa o pobicie policjanta? Nie mamy z tym nic wspólnego. Nie zlecaliśmy żadnych czynności – zapewnia prokurator Paweł Gryziecki.
Policjanci przed kilkoma dniami przesłuchali właścicielkę laptopa i jej męża. – Byłam zszokowana, gdy przesłuchujący powiedział, że on podczas przeszukania dążyłby do tego samego, co zrobił jego kolega – mówi Lidia Sobańska-Michałek.
Rzecznik szamotulskiej policji nie podała, jakiego to przestępstwa zagrożonego karą do 3 lat więzienia miała dopuścić się kobieta.
Z własnych źródeł dowiedzieliśmy się, że policjant S. twierdzi, że podczas przeszukania został kopnięty przez kobietę w krocze.
– Nikogo nie uderzyłam, mąż także. Ale policjant, kiedy mnie przewrócił, wystraszył się tego, co zrobił i zaczął krzyczeć, że go biję. Wiedział, że nagrywam – mówi kobieta.
– To typowe ratowanie d... przed postępowaniem dyscyplinarnym – śmieje się policjant z Poznania. – Podczas interwencji często są przepychanki, ale to już nie te czasy, że robi się sprawę za oberwanie guzika. Muszą być konkretne obrażenia i obdukcja je potwierdzająca. Poza tym takie sprawy robi się od razu albo wcale. U nas, gdybym przyszedł do szefa i powiedział, że zostałem miesiąc wcześniej kopnięty, to by mnie wyśmiał.
Krzysztof M.Kaźmierczak
„ Polska Głos Wielkopolski ”
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Odwołany za policyjną eskortę ślubu córki
pn 2008-11-13, ostatnia aktualizacja 2008-11-14 11:50:23.0
Piotr Wójcik (PO) nie jest już szefem ciechanowskiej delegatury urzędu marszałkowskiego. Powód odwołania: "Utrata zaufania społecznego spowodowana wykorzystaniem stanowiska służbowego do celów prywatnych ". Ślub był w połowie września. Weselny orszak z kościoła w Ciechanowie do oddalonego o kilka kilometrów domu weselnego (na drugim krańcu miasta) był eskortowany przez policję. I właśnie to jest to "wykorzystanie stanowiska służbowego".Wójcik został odwołany ze stanowiska 30 października. Teraz wydał oświadczenie. "Uważam, że zostałem ukarany bezzasadnie (...), nigdy nie nadużyłem zaufania swoich przełożonych" - pisze m.in. - "Także w tej konkretnej sprawie dotyczącej udziału policji w zabezpieczeniu przejazdu kolumny samochodów podczas ślubu mojej córki ( ). Informacja, którą przekazałem policji w przeddzień ślubu, dotyczyła jedynie spodziewanej bardzo dużej ilości pojazdów, które następnego dnia miały poruszać się w orszaku weselnym, powodując ewentualne utrudnienia w ruchu podczas przemieszczania się przez całe miasto".Wójcik zapewnia, że informacja, którą przekazał policji, nie wiązała się w żaden sposób z jego stanowiskiem służbowym, a "jedynie z rolą ojca panny młodej oraz troską o bezpieczeństwo innych użytkowników ruchu". Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że decyzję o odwołaniu Wójcika podpisał jego partyjny kolega wicemarszałek Stefan Kotlewski. Teraz pełniącym obowiązki szefa ciechanowskiej delegatury jest Józef Kaliński (PSL), dotychczasowy zastępca Wójcika.pn
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Generałowie MO i wiceminister Rapacki
razem w stowarzyszeniu .
POLICJA
Wiceszef MSWiA broni udziału esbeków w organizacji,
do której należy
Generałowie policji założyli korporacje.
Dziwną.
Są w niej zarówno szanowani policjanci,
jak i milicyjni utrwalacze władzy ludowej.
Obok powszechnie szanowanego
wiceszefa MSWiA gen. Adama Rapackiego
w stowarzyszeniu działa gen. Tadeusz Pietrzak,
w bezpiece od 1944 r.
Skarbnikiem jest gen. Marek Hebda,
który był karany za kradzież.
Stowarzyszenie Generałów Policji zostało zarejestrowane cztery lata temu. Celem - jak napisano w statucie - jest umacnianie środowiskowych więzi, na przykład przez wysyłanie listów gratulacyjnych oraz wręczanie upominków okolicznościowych. Generałowie chcą też brać udział w policyjnych świętach i prelekcjach na temat bezpieczeństwa. Zobowiązali się do zbierania pamiątek zarówno tych, które wiążą się z działalnością policji, jak i upamiętniających peerelowską Milicję Obywatelską.Jednak bardziej interesująca jest lista członków stowarzyszenia. Obok Rapackiego figuruje na niej zastępca komendanta głównego policji Henryk Tusiński, ale pojawiają się też postaci, które karierę zrobiły w czasach komunistycznych. Jak choćby gen. Tadeusz Pietrzak, który w 1944 r. wstąpił do Informacji Wojskowej. - Była awangardą stalinowskiego terroru w Polsce. Torturami wymuszała zeznania na żołnierzach, którzy często byli skazywani na śmierć. Wyróżniała się niemal 100-proc. sowietyzacją. Większość oficerów była Rosjanami, a Polaków dobierano starannie - mówi historyk IPN Antoni Dudek. W następnej dekadzie Pietrzak został wiceszefem IW Za czasów Gomułki Pietrzak był u szczytu swojej kariery, pełnił funkcję komendanta głównego MO, także w czasie wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Pietrzak do końca ubiegłego roku zasiadał w zarządzie stowarzyszenia. Nadal jest jego członkiem.Innym zasłużonym człowiekiem resortu z czasów PRL jest gen. Eugeniusz Grabowski, obecnie szef Polskiego Związku Wędkarskiego. W latach 80. był on zastępcą szefa służby polityczno-wychowawczej MSW. Ten pion dbał o kręgosłup moralny milicjantów i esbeków. - Pilnowali, czy nie chodzą do kościoła, czy potajemnie nie chrzczą dzieci -tłumaczy historyk IPN Paweł Piotrowski. Grabowski był również redaktorem naczelnym "W służbie narodu", tuby propagandowej MO i SB.- Nie wstąpiłbym do stowarzyszenia, w którym są utrwalacze systemu komunistycznego. To nie mój świat -komentuje Marek Biernacki z PO, szef sejmowej komisji spraw wewnętrznych.Oprócz gwiazd z PRL w stowarzyszeniu pojawili się generałowie, którzy mieli problemy z prawem po 1989 r. Wśród członków założycieli można odnaleźć gen. Mieczysława Kluka, który według prokuratury zdradzał tajemnice policyjnych śledztw mafii paliwowej, i gen. Antoniego Kowalczyka, skazanego za mataczenie w sprawie afery starachowickiej.
Za finanse stowarzyszenia odpowiada gen. Hebda,
który dwa lata temu został skazany za kradzież
w sklepie akcesoriów do telefonu komórkowego.
- Zależało mi, aby istniał zapis, że osoby skazane nie mogły być członkami naszego stowarzyszenia. Niestety, zostałem przegłosowany. To błąd - tłumaczy gen. Jan Michna, były komendant główny policji.- To smutne, że policja nie jest w stanie odciąć się od milicyjnego spadku. Ten problem rozwiąże chyba jedynie upływ czasu, który wyeliminuje takie postaci - podsumowuje Dudek.
wtorek, 29 lipca 2008
Źródło: Dziennik
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
NIEWYJAŚNIONE MORDERSTWO
- Sprawa Ziętary: groźne powiązania
Piątek, 19 września 2008r.
Jedyne w Polsce morderstwo dziennikarza na zlecenie pozostaje niewyjaśnione. Minęło 16 lat, odkąd 24–letni Jarosław Ziętara zaginął w drodze do redakcji „Gazety Poznańskiej”.
Jako pierwsi zapoznaliśmy się z wszystkim jawnymi
(część jest tajna) dokumentami zgromadzonymi przez prokuraturę
w sprawie dziennikarza.
Dowodzą one nieudolności organów ścigania
w wyjaśnianiu tej bulwersującej sprawy.
Niektóre okoliczności wskazują na to,
że popełnione błędy mogły nie być dziełem przypadku
czy braku profesjonalizmu.
Początek lat 90. był okresem tworzenia się w Polsce fortun. Wielu dzisiejszych milionerów robiło swoje pierwsze wielkie interesy. Często łamiąc prawo, wykorzystując nieformalne powiązania z urzędnikami oraz funkcjonariuszami PRL-owskich służb. Wielu policjantów uważa, że Ziętara zginął, bo trafił na jedną z takich ciemnych spraw.
Śledztwo w sprawie dziennikarza prokuratura wszczęła dopiero po roku od jego zniknięcia i to nie z własnej inicjatywy, lecz pod naciskiem rodziny i mediów. Przez długi czas zakładano, że nie doszło do przestępstwa. Chociaż nie było podstaw do tego, przyjmowano, że Ziętara sam postanowił zniknąć lub popełnił samobójstwo. Z akt wynika, że zlekceważono sygnały, które mogły mieć istotne znaczenie. Jednym z nich była informacja, że Ziętara wkrótce po wyjściu z mieszkania wsiadł do radiowozu.
Po zaginięciu dziennikarza do jego redakcji trafił też anonim z informacją, że kilku oficerów Urzędu Ochrony Państwa wie, co się z nim stało. Autor listu musiał być człowiekiem o sporej wiedzy, gdyż podał nazwiska, którymi funkcjonariusze posługują się operacyjnie, podczas utajonych działań. Z akt wynika, że prokuratura nie podjęła tego wątku, chociaż rodzina dziennikarza mówiła, że pół roku przed zaginięciem wezwano Ziętarę do UOP w Bydgoszczy i oferowano mu pracę lub współpracę.
Nie doszło do przełomu nawet gdy w1998 roku świadkowie incognito wskazali, kto zabił Ziętarę. Ich zeznania (odmówiono nam wglądu w ich treść) były na tyle wiarygodne, że prokuratura podjęła umorzone śledztwo. Niestety, poszukiwania zwłok w okolicy wskazanej przez świadków nie dały rezultatu.
– Nie podano dokładnego miejsca ukrycia ciała. Teren był rozległy. Jego przekopanie byłoby zbyt czasochłonne. Użyto zatem nietypowej metody, która nie jest stosowana do odnajdywania zwłok. To był eksperyment. Po niepowodzeniu powinno się zastosować metody tradycyjne, ale tego nie zrobiono – uważa poznański policjant (jak wszyscy nasi rozmówcy, nie chce podawać nazwiska).
Po fiasku poszukiwań prokuratura zdecydowała się na desperacki krok: rozmowę w otwarte karty z osobą wskazaną jako morderca. Odsiadywał on wtedy karę wieloletniego więzienia za usiłowanie innego zabójstwa. Skazaniec odmówił rozmowy o dziennikarzu. – Jeśli on faktycznie zabił, to sprawę spalono, ostrzeżono podejrzewanego. Na coś takiego można się zdecydować tylko wtedy, gdy ma się mocne dowody – ocenia oficer policji.
Ustaliliśmy, że skazaniec był na początku lat 90. powiązany z poznańskim biznesmenem, który należał do sponsorów policji i był dobrym znajomym Kazimierza K., ówczesnego komendanta wojewódzkiego. Z akt nie wynika, by kiedykolwiek badano ten wątek. W ubiegłym roku wskazany przez świadków incognito mężczyzna wyszedł na wolność...
Zajmujący się przed 10 laty sprawą Ziętary prokurator Andrzej Laskowski nie chce o niej rozmawiać. Trudno się dziwić, w prokuraturze mówi się, że to jego największa porażka.
Poważne wątpliwości budzą związki ze sprawą osób wywodzących się ze Służby Bezpieczeństwa oraz mających bliskie kontakty ze światem przestępczym. Ustaliliśmy, że policjant, który zajmował się zaginięciem Ziętary w początkowej fazie poszukiwań (w czasie, gdy popełniono liczne błędy utrudniające ustalenie jego losów), był byłym porucznikiem SB. Oficerowie bezpieki byli też wśród funkcjonariuszy UOP wskazywanych w anonimie jako osoby, które wiedzą, co stało się z dziennikarzem.
Liderem powołanej w 1994 roku specgrupy policyjnej szukającej Jarka był natomiast policjant, którego potem aresztowano za korupcję na znaczną skalę (za pomoc w ukręcaniu śledztw przyjął łapówki w wysokości co najmniej kilkuset tysięcy złotych). Oficer ten podczas poszukiwań lekceważył istotne okoliczności związane z zaginięciem, a wręcz (jak uważał ojciec dziennikarza) sabotował śledztwo.
– Nie wiadomo od jak dawna on pracował dla drugiej strony. Powinno się sprawdzić, jaka było jego rola w nieudolnych poszukiwaniach redaktora – mówi jeden z poznańskich policjantów.
Obecnie, po umorzeniu sprawy w 1999 roku, nie robi się nic, by odkryć prawdę o zaginięciu Jarka. Nie żyją rodzice dziennikarza, którzy przez lata starali się, by organy ścigania nie zapomniały o sprawie. Ziętarą nie zajęło się utworzone w Poznaniu w 2005 roku tzw. Archiwum X. Nie zbadano nawet w bazie komputerowej odcisków palców, które zabezpieczono przed laty.
Czy można jeszcze wyjaśnić, co stało się z dziennikarzem? Zdaniem naszych rozmówców jedyną szansą jest przekazanie śledztwa poza Wielkopolskę. – U nas jest syndrom Ziętary. To synonim porażki, a do zajmowania się sprawami przegranymi nie ma chętnych. Poza tym nie wiadomo do końca, kto w tej sprawie ma całkiem czyste ręce. Choćby z tego powodu powinna trafić do innego województwa – twierdzi oficer policji.
Krzysztof M.Kaźmierczak
Głos Wielkopolski
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Oskarżają policję o pobicia i kradzieże
FUNKCJONARIUSZE NIE PRZYZNAJĄ SIĘ DO WINY
Czy zatrzymani przed tygodniem pseudokibice Legii Warszawa
byli dotkliwie bici i poniżani na komisariatach?
- Mamy sporo dowodów na to, że policja złamała prawo
- tłumaczą prawnicy stowarzyszenia kibiców Legii.
Stołeczna policja zaprzecza oskarżeniom szalikowców,
sprawa najprawdopodobniej trafi do prokuratury
- pisze dziennik "Polska".
- Policjanci mówili, że wreszcie się na nas wyżyją – relacjonuje na łamach dziennika jeden z kibiców. – Na pruszkowską komendę trafiłem prosto spod stadionu, razem z trzydziestoma innymi osobami. Na miejscu byliśmy ok. 3 w nocy - dodaje.
Jak tłumaczy, funkcjonariusze zamknęli go w świetlicy bez dostępu do toalety. - Siedzieliśmy tam skuci, bez picia. Nie można było nawet pójść do kibla. A policjanci łazili między nami i kopali, bili ludzi po twarzach, rzucali bluzgi. Mówili, że wreszcie się do nas dobrali - opowiada zatrzymany szalikowiec.
"Albo podpis, albo więzienie"
- Przesłuchania zaczęły się po południu. Brali nas po trzech, czterech na górę, do małego pokoju, w którym siedziało sześciu albo ośmiu policjantów. Kazali nam się rozbierać do naga, położyć na podłodze twarzą do ziemi i wyciągnąć ręce. Nałożyli kajdanki i wtedy się zaczęło - relacjonuje gazecie młody kibic
- Najpierw zaczęli mnie kopać. Potem poczułem, jak jeden staje mi na plecach, a potem przeskakuje na chłopaków leżących obok. Po nim robili to pozostali. Jeden z policjantów mówił, że mamy wybór: jak się przyznamy i podpiszemy, to za chwilę będziemy mogli wyjść do domu. A jak się nie przyznamy, to trafimy na Białołękę - dodaje.
"Jeszcze przeproszą za stawiane zarzuty"
Zdaniem zatrzymanych kibiców, podobne praktyki powtarzały się na innych komisariatach. – Przejrzymy jeszcze raz wszystkie dowody nadużyć policji i zastanowimy się, jak dalej działać - mówi gazecie prawnik Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa Andrzej Pleszkun.
Policja z kolei odpiera wszystkie stawiane jej zarzuty. – Sprawdzimy rzetelnie każde zażalenie, ale mija tydzień, a nic do nas nie wpłynęło. To dowód, że cała operacja została przeprowadzona profesjonalnie – ocenia Marcin Szyndler, rzecznik komendanta stołecznego. I dodaje, że za kilka dni stowarzyszenie kibiców Legii samo przeprosi za swoje zarzuty. Według niego przy kibicach znaleziono kastety, bokserskie ochraniacze na zęby, a nawet widelec.
741 zatrzymanych
Chuligani w rękach policji - CZYTAJ WIĘCEJ
Prokuratura postawiła już zarzuty udziału w zbiegowisku, niszczenia mienia oraz czynnej napaści na policjanta kilkuset pseudokibicom. We wtorek 3 wrzesnia, przed spotkaniem derbowym, warszawska policja zatrzymała 741 osób. Zarekwirowano im m.in. kastety, widelec, puszki z farbą i race. 45 podejrzanych zwolniono do domu nie stosując żadnych dodatkowych środków.
eq/sk
Artykuł TVN24.pl:
[link widoczny dla zalogowanych]
09.09.2008 / Polska
© TVN24
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Korupcja w policji
– 30 tys. zł za wolność złodzieja
Rmf
30 tysięcy złotych kosztowała wolność złodzieja u policjantów - pisze "Życie Warszawy". Śledztwo w sprawie korupcji w komisariacie w podwarszawskiej Zielonce prowadzi Biuro Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Sprawa dotyczy wydarzeń sprzed ośmiu lat.
Właściciel pojazdu zatrzymał złodzieja na gorącym uczynku, kiedy włamywał się do samochodu. Przekazał go policjantom. Ci jednak ukręcili łeb sprawie - opowiadają śledczy. Dzisiaj Prokuratura Krajowa ma dowody, że policjanci z komisariatu w Zielonce wzięli w sumie 30 tys. złotych łapówki. Podzielili się pieniędzmi i zniszczyli dokumentację dotyczącą sprawcy włamania.
Zarzuty przyjęcia korzyści majątkowej usłyszeli na razie dwaj czynni policjanci oraz były funkcjonariusz, którzy osiem lat temu pracowali w Zielonce. Wśród aresztowanych jest dotychczasowy komendant Komisariatu Policji w Jadowie Piotr Z. Śledczy sprawdzą, czy w komisariacie w Zielonce nie dochodziło częściej do przekupstwa.
Rmf
29 sierpnia 2008 r.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Amerykański rząd krytykuje Polskę
Departament Stanu USA ostro skrytykował Polskę.
Jak ustalił tygodnik "Wprost",
w opublikowanych właśnie dwóch raportach,
Amerykanie piętnują nasz kraj za :
przeludnienie w więzieniach,
nadużywanie siły przez policję,
zbyt długie przetrzymywanie podejrzanych
w aresztach.
Krytykują też dyskryminację kobiet,
mniejszości etnicznych i seksualnych.
Autorzy raportu piszą
o kiepskim funkcjonowaniu
całego wymiaru sprawiedliwości.
Departament Stanu zauważa też pewne ograniczenia wolności słowa
i łamanie praw związkowców i pracowników.
( ... )
(IAR)
Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl
2008-03-16
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Ćwiąkalski w obronie zwyrodnialców .
Ćwiąkalski chce mniejszych kar
za ciężkie zabójstwa
cheko, IAR 2008-04-26
Resort sprawiedliwości chce umożliwić sądom
orzekanie łagodniejszych kar za zabójstwa
dokonane ze szczególnym okrucieństwem.
"Dziennik" wyjaśnia, że chodzi o planowane przez resort
wykreślenie z kodeksu karnego przepisu,
który nakazuje skazywać za ten rodzaj przestępstwa
na najwyższy wymiar kary.
Dziś morderca podlega karze pozbawienia wolności
na czas nie krótszy niż 8 lat
lub jednej z dwóch najsurowszych kar:
25 lat pozbawienia wolności albo dożywociu.
Jeśli jednak sprawca dokona mordu ze szczególnym okrucieństwem
lub z motywacji zasługującej na szczególne potępienie,
sąd ma do wyboru już tylko dwie możliwości:
nałożyć karę 25 lat więzienia lub dożywocia.
W ministerialnym projekcie nowelizacji kodeksu karnego
znajduje się propozycja usunięcia tego ograniczenia.
Oburzeni propozycją ministerstwa są politycy PiS
i przedstawiciele Kancelarii Prezydenta.
Minister Lecha Kaczyńskiego, Andrzej Duda podkreśla, że artykuł wprowadzający ograniczenia, został przygotowany przez profesora Andrzeja Zolla, który dziś przygotowuje jego wykreślenie. Profesor Zoll stoi na czele zespołu ekspertów, który przygotował nowelizację. Dziś twierdzi, że uchylany artykuł jest nadmiernie szczegółowy.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
UBekistan – europejska enklawa bezprawia !
Trybunał w Strasburgu pyta o aresztowania w Polsce
mar, IAR 2008-01-03, ostatnia aktualizacja 2008-01-03 20:07:53.0
Europejski Trybunał Praw Człowieka zwrócił się do rządu polskiego
z pytaniem czy to prawda, że w Polsce powszechnie jest stosowany
system bezzasadnego przewlekłego aresztowania
wobec osób podejrzanych.
Sprawa bez precedensu, bo jeszcze nigdy Trybunał w Strasburgu
nie kierował pytania dotyczącego całego zagadnienia.
A to znaczy, jak zgodnie mówią prawnicy, że jest naprawdę źle.
Jak mówi Adam Bodnar, koordynator Programu Spraw Precedensowych w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przetrzymanie ludzi w aresztach, to już w Polsce wręcz recydywa. Z prowadzonych przez Helsińską Fundacje statystyk wynika, że Polska przed Trybunałem w Strasburgu przegrywa około 3-4 tego typu spraw tygodniowo.Za tym idzie konieczność wypłacenia osobom, które wygrały odszkodowań. Straty ponosi skarb państwa. - W konkretnych sprawach nie są one wysokie: około 3-5 tysięcy euro na rzecz jednej osoby, ale problem w tym, że tych spraw jest coraz więcej, co wywołuje wrażenie, ze wszyscy w Polsce podejrzani są bezzasadnie przetrzymywanie w aresztach - tłumaczy Adam Bodnar.
Podaje przykład mężczyzny,
który od 7 lat przebywa w areszcie tymczasowym,
ale jeszcze nie doczekał się wyroku
nawet sądu pierwszej instancji.
Przypadek Jamrożego Trybunał problem stosowania tymczasowego aresztu w Polsce chce więc poznać dogłębnie. Pytanie o sytuację prawną osób aresztowanych skierował do Polski na podstawie skargi, która w listopadzie trafiła do Strasburga od byłego prezesa PZU SA Władysława Jamrożego. Podobnie jak kilkadziesiąt innych osób Jamroży, który od pewnego czasu przebywa już na wolności, skarży się na areszt. Trafił
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|
|